piątek, 22 stycznia 2016

Aspen cz.2

Witam wszystkich, przepraszam, że strasznie zaniedbałam bloga, ale szkoła nie pozwala mi na częstsze pisanie. Mam nadzieję, że to się niedługo zmieni.
A teraz zapraszam na kolejną część opowiadania o Alice Baxter.
Poproszę o komentarze :)

Luv,
Lexi.





Tego dnia Alice siedziała na kremowej kanapie w swoim domu wraz z jedyną przyjaciółką Meredith i swoim chłopakiem Jasonem. Jedli babeczki waniliowe z czekoladowym nadzieniem, które dostała od nich dzisiaj z okazji 15-stych urodzin. Atmosfera była bardzo przyjemna. Śmiali się i żartowali, rozmawiali o wielu błahych sprawach i trochę plotkowali. W pewnej chwili Meredith otworzyła swoją bardzo pojemną, czarną torebkę, którą dostała pod choinkę w zeszłym roku i wyjęła z niej dość duży pakunek owinięty kolorowym papierem. Wyciągnęła rękę i podała go Alice.
- To dla Ciebie – powiedziała – ode mnie i Jasona.
Ally bardzo się ucieszyła i szybko odwinęła prezent. Znalazła w nim białą, misternie ozdobioną ramkę ze zdjęciem całej trójki, paczkę pełną kopert do otwarcia kiedy poczuje się źle, flakonik ze swoimi ulubionymi perfumami ‘’Wonderstruck , Enchanted version’’ z przypiętym bilecikiem z cytatem z jednej ulubionej piosenki jej i Jasona ‘’Enchanted’’, rysunek spod ołówka Mer, który przedstawia jej ukochaną kotkę Stellę umieszczony w anty-ramie  oraz książkę ‘’Zimowe opowieści’’. Na widok tego wszystkiego łzy zebrały jej się w kącikach oczu i rzuciła się w objęcia ukochanych osób.
Uroczy moment przerwała Meredith mówiąc:
- Dobra solenizantko! Czas na zdjęcie!
I wyciągnęła swojego starego, czarnego polaroida. Robienie nim zdjęć w dniu urodzin było już ich tradycją.
- Trzy, czte-ry! Uśmiech! – krzyknęła przyjaciółka naciskając guzik w aparacie.
W tym momencie Alice zdobyła się na najszerszy uśmiech, który mogła z siebie wydobyć. A na dodatek był on szczery jak nigdy. Zdjęcie szybko wyskoczyło z polaroida i zaczęło się wyostrzać. Ally stwierdziła, że to chyba jej najładniejsze zdjęcie. Kasztanowe włosy delikatnymi falami opadały jej na ramiona w bardzo naturalny sposób, brązowe oczy świeciły jak lampki choinkowe , a karminowe usta wygięte w niezmiernie szerokim, pięknym uśmiechu. Meredith wyjęła z torebki czarny marker, na górze zdjęcia napisała datę 13.05.2015r, a na dole ‘’Alie finally is fifteen. Proud bff ’’ i przekazała je przyjaciółce.
W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi. Nadal trzymając zdjęcie w dłoni poszła otworzyć.  Zastanawiała się kto to może być. Na pewno nie mama, bo miała wrócić dopiero o 18 i razem chciały się wybrać do ich ulubionej restauracji wraz z Danem – jej nowym chłopakiem, którego (szczerze?) Alice bardzo polubiła. Dan - wysoki blondyn z nienagannymi manierami . Zawsze otwierał im drzwi, przepuszczał w przejściu, ponadto jedną z jego cech było niezwykłe poczucie humoru, ale najważniejsze było to, że był miły oraz troskliwy i mama była z nim szczęśliwa. W momencie kiedy Alice otworzyła drzwi prawie dostała oczopląsu. Stała przed nią Lucile i Kayla z kolorowymi balonami i prosto w twarz dmuchnęły jej piszczałkami. Wyglądały jak nie z tej ziemi obwieszone biżuterią i w drogich ciuchach z przyklejonymi sztucznymi uśmiechami. Co jej ojciec w nich widział? Za nimi stał tata Aly –  Louis Baxter.
- Wszystkiego najlepszego Kochana! - krzyknęły i wzięły ją w objęcia tak szybko, że nawet nie zdążyła zareagować.
Po chwili szybko się wyrwała i zobaczyła, że zgniotły jej zdjęcie. Alice była tak zdenerwowana, że wybuchła niczym wulkan:
- Co wy tu do cholery robicie? Nikt was tu nie zapraszał!
Momentalnie zrobiło się cicho niczym na pogrzebie. Szybko z salonu przybiegli Jason i Meredith.
- Co się stało Alice? – spytał Jason.
- Dużo, jak widzisz przyjechały niedokończone sprawy, czyli mój tatuś z nową rodzinką – warknęła i prześlizgnęła gardzącym wzrokiem po całej trójce, która stała w progu z wytrzeszczonymi oczami i widocznie bała się odezwać. – Jason, Meredith zadzwonię do was później, ale teraz moglibyście wrócić do domu? Przysięgam, że się odezwę. Muszę to załatwić. – powiedziała zwracając się do chłopaka i przyjaciółki.
- Pewnie Ali. Trzymaj się. – powiedziała Mer i wyszła.
Jason nachylił się i cmoknął ją delikatnie w policzek, a potem poszedł w ślady Meredith. Kayla stała jak oniemiała i tylko odwróciła głowę za wychodzącym chłopakiem Alice.
O nie kochana. On jest mój i zabieraj od niego te swoje wstrętne łapska. – pomyślała piętnastolatka.
- Słucham więc? Po co tu przyjechaliście? Macie jakieś specjalne zaproszenie? – zwróciła się do rodziny taty.
- Jak to Alice? Przecież masz urodziny, a my jako twoja rodzina przyjechaliśmy świętować razem z tobą! – pisnęła sztucznie Lucile
- Tak właśnie! – przytaknęła Kayla
- Jako M O J A rodzina?
- No przecież, że tak Alice… - szepnął Pan Baxter
- Nie jesteście moją rodziną. Wynoście się stąd! Zabierajcie ze sobą te prezenty i bibeloty i nie pokazujcie mi się więcej na oczy, jasne? – wybuchła i zatrzasnęła drzwi przed nosem swojej ‘’rodzinki’’.
Szybko wyszła na taras i nie założywszy nawet butów puściła się biegiem przed siebie. Minęła zarośniętą konwaliami łąkę, jednym susem przeskoczyła stare ogrodzenie, przebiegła przez  małą szkółkę leśną i w końcu dotarła na niewielką polanę obrośniętą dookoła różnymi drzewami, która sprawiała wrażenie  odizolowanej od całego otaczającego ją świata. Na środku mieściło się niewielkie jezioro. Woda w nim była całkowicie przejrzysta i można było dostrzec pływające w nim kolorowe rybki. Alice usiadła na jego skraju i zamoczyła dłoń. Zawsze przychodziła tutaj kiedy rodzicie się kłócili, żeby nie słuchać steku wyzwisk i krzyków niosących się po całym domu. Zazwyczaj przychodził za nią tutaj jej tata. Wtedy jeszcze ją kochał. Kiedy Alie wypłakała się do końca na jego ramieniu zawsze zaczynał ją łaskotać i podrzucać. Zawsze lądowała wtedy w jeziorze, a za nią Pan Baxter. Wracali potem cali mokrzy i ociekający do domu i dostawali burę od mamy, która tak naprawdę tylko żartowała.
Tyle wspomnień piętnastolatki wiązało się z tym miejscem. Szczęśliwych wspomnień. Wbrew pozorom  jakie sprawiała tęskniła za ojcem. Nawet bardzo. Poczuła jak samotna łza spływa jej po policzku. Otarła ją ze złością. Nie może znowu się załamać. Pół roku temu dopiero co wyszła z depresji po rozwodzie rodziców, kiedy  jej mama omal nie sprzedała ich domu w Aspen.
Spojrzała na swoje falujące w jeziorze odbicie i skrzywiła się. Wyglądała okropnie. Rozczochrana, zapłakana i spocona bo długim biegu.
- Weź się w garść Alice! Ile ty masz lat, żeby się tak mazać! – wrzasnęła do siebie.
Najpierw go usłyszała, a dopiero potem zobaczyła jego odbicie obok swojego, kiedy siadał zanurzając nogi w przeźroczystej wodzie.
- O 19:39 całe piętnaście. – powiedział Pan Baxter
Koszulę miał rozpiętą i pogniecioną, a czarne garniturowe spodnie podwinięte powyżej kolan. Włosy miał rozczochrane jak to miewał w zwyczaju. W jego oczach czaił się smutek i… rozczulenie?
- Po co tutaj przyszedłeś? Skąd wiedziałeś, że tutaj będę?
- Kiedy zatrzasnęłaś drzwi przez okno zobaczyłem, że wybiegasz z domu. Czułem się strasznie źle, więc kazałem Clouse’owi  zawieźć Lucile i Kaylę na lotnisko i wysłać je do St. Augustine pierwszym samolotem, a nogi same mnie przyprowadziły tutaj, bo zawsze…
- Zawsze tu przychodziłam, kiedy moje życie zaczynało się psuć.
- A ja zawsze byłem tutaj z Tobą, więc teraz nie mogło być inaczej.
- Nie było Cię tutaj, gdy tego najbardziej potrzebowałam –wyrzuciła ojcu.
- I bardzo tego żałuję. Nigdy w życiu nie popełniłem większego błędu.
- Z pewnością. Dlaczego miałabym Ci uwierzyć? – zapytała sarkastycznie Alice.
- Alice Mackenzie Baxter, jesteś jedyną osobą na tym świecie, którą kocham na tyle, że oddałbym za Ciebie cały swój majątek, zamieszkał pod mostem i głodował do końca swoich dni, żebyś tylko była szczęśliwa. Jesteś jedyną osobą, za którą bez sekundowego nawet  zawahania oddałbym  życie. Jesteś moją jedyną córką i prawdziwym szczęściem. Jesteś idealna i na zawsze pozostaniesz w moim sercu, choćbyś się mnie wyrzekła i nie kontaktowała do końca swojego życia.
Łzy błysnęły w oczach Ali, ale stwierdziła, że jeszcze nie czas na płacz.
- A co z Lucile, Kaylą i dzieckiem? Myślałam, że to ich kochasz najbardziej.
- Mylisz się. Nikogo , powtarzam, nikogo nie kocham tak mocno jak Ciebie. Czy wybaczysz mi to, że tak się zachowywałem?
- Dlaczego? Odpowiedz mi , dlaczego?
- Alice, było mi potwornie wstyd, za to, że urwałem kontakt i tak z dnia na dzień się wyprowadziłem. Nie chciałem na Ciebie naciskać, bo wiedziałem, że mnie za to nienawidzisz. Nie chciałem rozdrapywać ran, ale dzisiaj, kiedy są Twoje urodziny musiałem się pojawić. Czułem taką wewnętrzną potrzebę, że czas Ci się wytłumaczyć ze wszystkich błędów i przewinień. Zasługujesz na to. Nie miałem w zamiarze zabierać Lucy i Kayli ze sobą, ale musiały przylecieć. Nie można im powiedzieć ‘’nie’’ bo i tak zrobią na przekór.
- Tylko nie próbuj ich tłumaczyć, bo i tak na nic się to zda. Nadal ich nienawidzę , za to, że odebrały mi ojca.
- Alice, proszę. Czy możemy odnowić kontakt? Tak mi Ciebie brakuje. Momentami czuję się tak, jakby Słońce nie wschodziło od ponad roku i dopiero, gdy widzę Ciebie nagle wychodziło zza chmur. Jesteś moim skarbem Alie, a ja zachowałem się jak idiota i kompletny dupek zaprzepaszczając go.
- Pamiętasz… jak uczyłeś mnie jeździć na rowerze? Ja pamiętam. Miałam 4 lata, a rower był tak obrzydliwie różowy, że aż wstyd się było na nim teraz pokazać, ale ja go wtedy uwielbiałam. Trzymałeś za tylną rączkę i mnie asekurowałeś, dopiero, gdy po pewnej chwili puściłeś, poczułam, że coś jest nie tak, a kiedy obejrzałam się do tyłu byłeś bardzo daleko. Wpadłam w przerażenie jak nigdy i spadłam z roweru na żwirową, polną dróżkę prowadzącą do miasta. Oczywiście nie obyło się bez płaczu, ale szybko wziąłeś mnie na ręce, w drugą dłoń złapałeś mój obrzydliwy rowerek i zabrałeś mnie do domu. Mama opatrzyła moje krwawiące kolano, a kiedy prawie umierałam na kanapie przyniosłeś mi lody czekoladowe i nagle się ożywiłam. – wyszeptała Alice z drżącym od wstrzymywanego płaczu głosem.
- Albo kiedy miałaś 6 lat i przebierałaś się w swój kostium księżniczki i kazałaś udawać mi konia? Paradowaliśmy tak po całym domu, aż w końcu stłukliśmy wazon. Dobrze, że mamy wtedy nie było.
- Taaa, do tej pory nie wie co się z nim stało. – powiedziała Alice i zaśmiała się cicho.
Nagle nastała całkowita cisza. Słychać było tylko śpiew ptaków i ciche pluski, kiedy Pan Baxter mącił nogami wodę w stawie.
- Tato? –szepnęła Alie czując ogromną gulę w gardle.
Pan Baxter spojrzał na nią z nadzieją.
- Tato, wybaczę Ci. – po wypowiedzeniu tych słów targnął nią histeryczny szloch, który w pewnym sensie był bardzo oczyszczający.
Louise Baxter wziął córkę w ramiona i rozpłakał się razem z nią. Wreszcie udało im się przeskoczyć mur pełen gniewu, żalu i smutku, który dzielił ich od ponad roku.
Kiedy skończyły się łzy siedzieli tak na brzegu stawu całymi godzinami, aż do momentu kiedy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi,  córka wtulona w ojca.

‘’Czasami trzeba usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej dłoni, wtedy nawet łzy będą smakować jak szczęście.’’ ~ W.Buryła