Dzisiaj wstawiam opowiadanie, na które dostałam oświecenia ostatnio :)
Mam nadzieję, że się spodoba.
Chciałam poprosić Was o jakiś komentarz, chociaż jeden. Bardzo, ale to bardzo mi zależy na Waszej opinii, jeżeli ktokolwiek czyta moje wypociny. Zastanawia mnie to, czy nie zamknąć bloga, bo nie wiem , czy jest sens, no wiecie no. Jak na razie nie zamykam, mam nadzieję, że więcej czytelników będzie do niego zaglądało. A teraz zapraszam do czytania.
Lexi xo
Jak co rano wychodzę z domu, żeby zdążyć na przystanek
szkolny, który jest oddalony o 2 km od mojego domu. Mama bełkocze coś
niezrozumiale z ustami pełnymi pasty do zębów. Uśmiecham się, gdyż komicznie
wygląda machając mi. Uwielbiam ją, zawsze poprawia mi humor.
Kiedy przechodzę przez drewnianą furtkę, odwracam się i
wpatruję w miejsce, z którego zawsze obserwowała mnie kochana suczka Leila,
którą dwa dni temu musieliśmy uśpić, gdyż wpadła pod samochód i doznała zbyt
wielkich obrażeń. Strasznie się tym przejęłam, ponieważ od kiedy byłam małą
dziewczynką towarzyszyła mi w każdej chwili mojego życia. Tęsknię za nią.
Niebo robi się niebezpiecznie czarne i po chwili zaczyna
padać deszcz. Ziemista droga nagle zamienia się w błoto i moje znoszone, szare
conversy robią się paskudnie brązowe. Że też akurat dzisiaj musiała się zepsuć
pogoda. Brnę przez ogromne kałuże najszybciej jak się da, żeby dotrzeć na
przystanek o czasie. Kiedy na horyzoncie zauważam czerwony słup z rozkładem
autobusowym, szkolniak właśnie podjeżdża. Pakuję się do niego, by więcej nie
moknąć chociaż bardziej mokra, raczej nie mogłabym już być.
Jak co dzień ludzie obrzucają mnie obelgami typu : ‘’O
wieśniaczka przyszła’’ , ‘’Gdzie zapodziałaś gumiaki? Czyżby zostały w krowim
łajnie?’’. To bardzo przykre, lecz przyzwyczaiłam się do tego, że dosłownie
każdy w szkole mnie nienawidzi. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie od wielu
lat. Jestem bardziej typem samotnika, bezludną wyspą, która potrafi dać sobie
radę w pojedynkę… bezludną wyspą, której nikt nie chce… Wyciągam z plecaka
książkę i delikatnie przesuwam palcem po pięknej okładce. Otwieram na stronie,
na której ostatnio skończyłam i pogrążam się w lekturze. Droga dobiega końca, a
ja w tym momencie kończę czytać ostatnie zdanie powieści. Niedługo wychodzi
kolejna część. Zamykam książkę i uśmiechnięta wstaję z siedzenia.
Kiedy stawiam stopę na ostatnim schodku autobusu ktoś
popycha mnie tak, że upadam na brzuch. Moja książka upada gdzieś niedaleko.
Wszyscy zgromadzeni przed szkołą uczniowie śmieją się ze mnie. Kilka osób robi
zdjęcia. Zza moich pleców dobiega piskliwy głos : ‘’Oups sorka Tay, niechcący’’
i rozlega się śmiech. To Addison, kapitanka cheerlederek . Pusta i plastikowa
lalunia, którą wielbi każdy w tej szkole i która zaprosiła do łóżka całą
drużynę futbolową.
Podnoszę się z ziemi
i nigdzie nie widzę mojej książki. Zauważam ją w rękach Patricka, kapitana
drużyny rugby. Otwiera ją i zaczyna się śmiać.
- ‘’Błękitna miłość’’ tak? Nie martw się nie jesteś na nią
narażona. A to co? Jaki paskudny kundel! A fe! Niemal tak okropny jak ty! –
krzyczy
Podbiegam i każę mu oddać moją książkę i zdjęcie Leili.
Niestety jestem zbyt niska, żeby mu je wyrwać. W tym momencie Patrick wyciąga
zapalniczkę i podpala zdjęcie.
- NIE RÓB TEGO! PROSZĘ, NIE! – wydobywa się z moich ust, ale
jest już za późno. Jedyne zdjęcie mojego ukochanego psa spłonęło doszczętnie.
Ze łzami w oczach biegnę do budynku szkoły i zamykam się w toalecie. Daję łzom
swobodne ujście. Wiele osób pewnie uzna, że jestem dziwaczką, ale mnie to nie
interesuje. Mogę być dziwaczką. Dziwaczką, która ponad życie kochała zwierzęta
znajdujące się dookoła. Które tak jak Mama, Tata czy Teddy nie mają Ci za złe,
że jesteś inna. Które dają Ci ukojenie w tych najgorszych chwilach i o nic nie
pytają. A teraz straciłam nawet wspomnienie tego, co tak ukochałam.
Rozlega się dzwonek na lekcje i powoli wychodzę z kabiny
wycierając ostatnie łzy. Podchodzę do lustra i spoglądam w nie. Wyglądam
strasznie, blond loki zrobiły się jeszcze bardziej naelektryzowane od deszczu,
policzki mam zarumienione, a oczy lekko przekrwione od płaczu. Schylam się, aby
opłukać twarz zimną wodą, a kiedy
podnoszę wzrok zauważam coś dziwnego w lustrze. Prostuję się przestraszona i
wydaję z siebie krzyk niemalże upadając na podłogę i właśnie wtedy postać
znika. Karcę się w duchu za taką reakcję, bo z pewnością był to wytwór mojej
wyobraźni. Za dużo literatury fantastycznej i tyle. Wychodzę z damskiej
łazienki i idę pustym korytarzem do swojej szafki po ubranie na zmianę. Wszyscy
poszli na lekcje, więc udaje mi się przemknąć i nie usłyszeć jakiegoś nowego
wyzwiska. Szybko zmieniam bluzkę i jeansy oraz przemoczone conversy. Wyciągam malutkie lusterko i staram się dojść
do ładu z moimi poplątanymi blond lokami. W pewnym momencie widzę odbicie
chłopaka stojącego za mną i szybko odwracam się upuszczając lusterko, lecz nikogo
za mną nie ma. Kiedy spoglądam w nie kolejny raz nie zauważam nic. Znowu denerwuję się na samą siebie za tak
durne zachowanie.
‘’Musisz mieć zwidy dziewczyno! Opanuj się i idź wreszcie na
lekcje’’ – mówię po cichutku sama do siebie i biegnę do klasy nie przestając
mieć wrażenia, że jestem obserwowana.
Dzień mija mi strasznie szybko i mam wrażenie jakbym
spędziła w szkole maksymalnie piętnaście minut, chociaż jest już po 16. Wkładam
słuchawki do uszu i wsiadam do autobusu ignorując obelgi, które kieruje we mnie
‘’szkolna elita’’. Kiedy wracam do domu
mama krzyczy mi słowa powitania jeżdżąc na swojej siwej klaczy Nely. Odpowiadam
jej ‘’cześć’’ i wbiegam do domu. Przeskakując co dwa stopnie dostaję się do
swojego pokoju na drugim piętrze. Plecak rzucam w kąt i kładę się na łóżku,
szybko jednak z niego wstaję widząc odbicie chłopaka stojącego za mną w
lustrze. Tego samego co w szkolnej łazience i moim przenośnym lusterku. Podchodzę
i nie znika. Zamykam oczy, liczę do dziesięciu i znów je otwieram. Nadal go
widzę. Szczypię się po ręce i postać ciągle odbija się w srebrnej tafli. Jest
niewyobrażalnie przystojny. Ciemne blond włosy są delikatnie zmierzwione,
niebieskie oczy przenikliwe. Piękne usta rozciągają się w rozbrajającym
uśmiechu. Linia żuchwy ma idealny kształt. Nie zbyt okrągły, ani zbyt
kwadratowy. Pod koszulą widać mięśnie, które są delikatnie napięte. Przykładam
swoją dłoń do lustra, a on uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Kim jesteś? – to pytanie nie dawało mi spokoju już od
wizyty w szkolnej łazience.
- Mam na imię Caleb, a moim zadaniem jest Cię chronić. Tak
się cieszę, że w końcu Cię odnalazłem Taylor.
CDN.