niedziela, 5 lipca 2015

5. Lustrzane odbicie #1

Dzień dobryyyyy!
Dzisiaj wstawiam opowiadanie, na które dostałam oświecenia ostatnio :)
Mam nadzieję, że się spodoba.

Chciałam poprosić Was o jakiś komentarz, chociaż jeden. Bardzo, ale to bardzo mi zależy na Waszej opinii, jeżeli ktokolwiek czyta moje wypociny. Zastanawia mnie to, czy nie zamknąć bloga, bo nie wiem , czy jest sens, no wiecie no. Jak na razie nie zamykam, mam nadzieję, że więcej czytelników  będzie do niego zaglądało. A teraz zapraszam do czytania.

Lexi xo 



Jak co rano wychodzę z domu, żeby zdążyć na przystanek szkolny, który jest oddalony o 2 km od mojego domu. Mama bełkocze coś niezrozumiale z ustami pełnymi pasty do zębów. Uśmiecham się, gdyż komicznie wygląda machając mi. Uwielbiam ją, zawsze poprawia mi humor.
Kiedy przechodzę przez drewnianą furtkę, odwracam się i wpatruję w miejsce, z którego zawsze obserwowała mnie kochana suczka Leila, którą dwa dni temu musieliśmy uśpić, gdyż wpadła pod samochód i doznała zbyt wielkich obrażeń. Strasznie się tym przejęłam, ponieważ od kiedy byłam małą dziewczynką towarzyszyła mi w każdej chwili mojego życia. Tęsknię za nią.
Niebo robi się niebezpiecznie czarne i po chwili zaczyna padać deszcz. Ziemista droga nagle zamienia się w błoto i moje znoszone, szare conversy robią się paskudnie brązowe. Że też akurat dzisiaj musiała się zepsuć pogoda. Brnę przez ogromne kałuże najszybciej jak się da, żeby dotrzeć na przystanek o czasie. Kiedy na horyzoncie zauważam czerwony słup z rozkładem autobusowym, szkolniak właśnie podjeżdża. Pakuję się do niego, by więcej nie moknąć chociaż bardziej mokra, raczej nie mogłabym już być.
Jak co dzień ludzie obrzucają mnie obelgami typu : ‘’O wieśniaczka przyszła’’ , ‘’Gdzie zapodziałaś gumiaki? Czyżby zostały w krowim łajnie?’’. To bardzo przykre, lecz przyzwyczaiłam się do tego, że dosłownie każdy w szkole mnie nienawidzi. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie od wielu lat. Jestem bardziej typem samotnika, bezludną wyspą, która potrafi dać sobie radę w pojedynkę… bezludną wyspą, której nikt nie chce… Wyciągam z plecaka książkę i delikatnie przesuwam palcem po pięknej okładce. Otwieram na stronie, na której ostatnio skończyłam i pogrążam się w lekturze. Droga dobiega końca, a ja w tym momencie kończę czytać ostatnie zdanie powieści. Niedługo wychodzi kolejna część. Zamykam książkę i uśmiechnięta wstaję z siedzenia.
      Kiedy stawiam stopę na ostatnim schodku autobusu ktoś popycha mnie tak, że upadam na brzuch. Moja książka upada gdzieś niedaleko. Wszyscy zgromadzeni przed szkołą uczniowie śmieją się ze mnie. Kilka osób robi zdjęcia. Zza moich pleców dobiega piskliwy głos : ‘’Oups sorka Tay, niechcący’’ i rozlega się śmiech. To Addison, kapitanka cheerlederek . Pusta i plastikowa lalunia, którą wielbi każdy w tej szkole i która zaprosiła do łóżka całą drużynę futbolową.
   Podnoszę się z ziemi i nigdzie nie widzę mojej książki. Zauważam ją w rękach Patricka, kapitana drużyny rugby. Otwiera ją i zaczyna się śmiać.
- ‘’Błękitna miłość’’ tak? Nie martw się nie jesteś na nią narażona. A to co? Jaki paskudny kundel! A fe! Niemal tak okropny jak ty! – krzyczy
Podbiegam i każę mu oddać moją książkę i zdjęcie Leili. Niestety jestem zbyt niska, żeby mu je wyrwać. W tym momencie Patrick wyciąga zapalniczkę i podpala zdjęcie.
- NIE RÓB TEGO! PROSZĘ, NIE! – wydobywa się z moich ust, ale jest już za późno. Jedyne zdjęcie mojego ukochanego psa spłonęło doszczętnie. Ze łzami w oczach biegnę do budynku szkoły i zamykam się w toalecie. Daję łzom swobodne ujście. Wiele osób pewnie uzna, że jestem dziwaczką, ale mnie to nie interesuje. Mogę być dziwaczką. Dziwaczką, która ponad życie kochała zwierzęta znajdujące się dookoła. Które tak jak Mama, Tata czy Teddy nie mają Ci za złe, że jesteś inna. Które dają Ci ukojenie w tych najgorszych chwilach i o nic nie pytają. A teraz straciłam nawet wspomnienie tego, co tak ukochałam.
Rozlega się dzwonek na lekcje i powoli wychodzę z kabiny wycierając ostatnie łzy. Podchodzę do lustra i spoglądam w nie. Wyglądam strasznie, blond loki zrobiły się jeszcze bardziej naelektryzowane od deszczu, policzki mam zarumienione, a oczy lekko przekrwione od płaczu. Schylam się, aby opłukać twarz zimną wodą,  a kiedy podnoszę wzrok zauważam coś dziwnego w lustrze. Prostuję się przestraszona i wydaję z siebie krzyk niemalże upadając na podłogę i właśnie wtedy postać znika. Karcę się w duchu za taką reakcję, bo z pewnością był to wytwór mojej wyobraźni. Za dużo literatury fantastycznej i tyle. Wychodzę z damskiej łazienki i idę pustym korytarzem do swojej szafki po ubranie na zmianę. Wszyscy poszli na lekcje, więc udaje mi się przemknąć i nie usłyszeć jakiegoś nowego wyzwiska. Szybko zmieniam bluzkę i jeansy oraz przemoczone conversy.  Wyciągam malutkie lusterko i staram się dojść do ładu z moimi poplątanymi blond lokami. W pewnym momencie widzę odbicie chłopaka stojącego za mną i szybko odwracam się upuszczając lusterko, lecz nikogo za mną nie ma. Kiedy spoglądam w nie kolejny raz nie zauważam nic.  Znowu denerwuję się na samą siebie za tak durne zachowanie.
 ‘’Musisz mieć zwidy dziewczyno! Opanuj się i idź wreszcie na lekcje’’ – mówię po cichutku sama do siebie i biegnę do klasy nie przestając mieć wrażenia, że jestem obserwowana.
Dzień mija mi strasznie szybko i mam wrażenie jakbym spędziła w szkole maksymalnie piętnaście minut, chociaż jest już po 16. Wkładam słuchawki do uszu i wsiadam do autobusu ignorując obelgi, które kieruje we mnie ‘’szkolna elita’’.  Kiedy wracam do domu mama krzyczy mi słowa powitania jeżdżąc na swojej siwej klaczy Nely. Odpowiadam jej ‘’cześć’’ i wbiegam do domu. Przeskakując co dwa stopnie dostaję się do swojego pokoju na drugim piętrze. Plecak rzucam w kąt i kładę się na łóżku, szybko jednak z niego wstaję widząc odbicie chłopaka stojącego za mną w lustrze. Tego samego co w szkolnej łazience i moim przenośnym lusterku. Podchodzę i nie znika. Zamykam oczy, liczę do dziesięciu i znów je otwieram. Nadal go widzę. Szczypię się po ręce i postać ciągle odbija się w srebrnej tafli. Jest niewyobrażalnie przystojny. Ciemne blond włosy są delikatnie zmierzwione, niebieskie oczy przenikliwe. Piękne usta rozciągają się w rozbrajającym uśmiechu. Linia żuchwy ma idealny kształt. Nie zbyt okrągły, ani zbyt kwadratowy. Pod koszulą widać mięśnie, które są delikatnie napięte. Przykładam swoją dłoń do lustra, a on uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Kim jesteś? – to pytanie nie dawało mi spokoju już od wizyty w szkolnej łazience.
- Mam na imię Caleb, a moim zadaniem jest Cię chronić. Tak się cieszę, że w końcu Cię odnalazłem Taylor.


CDN.

środa, 1 lipca 2015

4. Wpis z pamiętnika żołnierza



Witam wszystkich, opowiadanie trochę się opóźniło, ale niestety nie miałam czasu, żeby je wstawić w sobotę. Przepraszam za to. Dzisiaj chcę się z Wami podzielić rozdziałem z książki, którą napisałam specjalnie na konkurs. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jeżeli będziecie ciekawi dalszych losów bohatera, to będą się pojawiać co jakiś czas.

Lexi.






Mimo, iż minął już rok od likwidacji warszawskiego getta obrazy z 1943 roku nie przestawały nawiedzać mnie w snach.



                                                                                                                  16 maja 1943 rok

Był wczesny ranek i usłyszałem potwornie głośny wybuch. Poderwałem się z łóżka z ogromnym przerażeniem. Moje zmysły zaczęły się wyostrzać. Żona zerwała się i zaczęła krzyczeć. Starałem się ją uspokoić mimo, że sam strasznie się bałem. Odruchowo zacząłem liczyć. Jeden...dwa…trzy…cztery…pięć…sześć…siedem…osiem…dziewięć…dziesięć…jedena… urwałem i uświadomiłem sobie, że kolejny wybuch już nie nastąpi. To nie jest bombardowanie. Ale w takim razie co? W mojej głowie zaczęły tworzyć się różne scenariusze. Tego dnia miało zakończyć się powstanie w Warszawskim Getcie. O nie… nie… nie. Szybko narzuciłem na siebie ubranie i wybiegłem z domu.
     Już wychodząc, widziałem czarny dym unoszący się nad Żydowską Synagogą. Pobiegłem w tamtą stronę, a widok był przerażający. Setki martwych ludzi leżało za siatką oddzielającą getto od miasta. Płonęły szczątki niegdyś ogromnej i majestatycznej budowli, słychać było płacz małych dzieci, a także przeraźliwe szlochy dorosłych szukających swoich bliskich. Ranna kobieta o kruczoczarnych włosach pochylała się nad ciałem martwego mężczyzny. Na twarzach Żydów widoczna była udręka i ogromny ból spowodowany utratą rodziny oraz nieudanym powstaniem. Dlaczego znów setki ludzi musiało zginąć? Za co? Dlatego, że są innej narodowości? Innego wyznania? Padłem na kolana i zacząłem modlić się za wszystkich tych, którym dzisiaj odebrano życie w tak bestialski sposób. Czarny i twardy żwir wbijał mi się w kolana, kalecząc je i dziurawiąc spodnie. Nie zwracałem uwagi, na ból.
     Obok mnie przechodziło wielu ludzi, lecz większość nie zwracała uwagi na potworny widok za płotem. Część odwracała wzrok, reszta zajęta codziennymi obowiązkami krzątała się po mieście. Byli ślepi na ludzką krzywdę. Mała, może pięcioletnia dziewczynka z włosami złotymi jak aniołek i niebieskimi przenikliwymi oczami, podbiegła do siatki patrząc na mnie ciekawsko. Pewnie nie miała pojęcia co się tam stało. Nagle usłyszałem za swoimi plecami krzyk niemieckiego żołnierza ‘’Zabierz ją stamtąd bo jeszcze się czymś zarazi od tych Żydów’’. Posłuszna kobieta, o blond włosach – pewnie matka dziewczynki i żona krzyczącego oficera - szybko zabrała córkę spod siatki i poszła w swoją stronę. Z zadumy wyrwało mnie uderzenie czymś metalowym w ramię. Po chwili usłyszałem groźbę od niemieckiego milicjanta ‘’Idź stąd ty polski psie, chyba, że wolisz żebym cię tu zastrzelił. Szybciej!’’ Podniosłem się i powlokłem do domu. Oczy przepełnione miałem łzami, nogi jak z ołowiu, ponieważ to, co zobaczyłem wyryło się w mojej pamięci i wcale nie zamierzało odejść.