czwartek, 8 października 2015

7. Aspen

 Hej!
Zapraszam Was do miłego czytania i proszę o komentarze!

xox,
Lexi.


- Cholera! - krzyknęła Alice i rzuciła już dzisiaj czwartą książką.

Popatrzyła jak ląduje z hukiem obok trzech poprzednich. Wstała z pluszowego fotela i ogarnęła wzrokiem swój praktycznie już  pusty pokój. Za tydzień jej już tu nie będzie. Podeszła do okna i wyjrzała przez nie na przepiękne domki Aspen. Nie było piękniejszego widoku od zaśnieżonych dachów i uliczek tętniących życiem, a w tle majaczących białych szczytów gór Colorado. To jest jej jedyny prawdziwy dom. To w nim uczyła się chodzić, mówić. To w nim straciła pierwszego mleczaka. To w nim złamała rękę, zbiegając po schodach. To na jego progu pierwszy raz pocałował ją chłopak i tutaj przeżywała jego odejście.  I nawet przeprowadzka do Jacksonville tego nie zmieni. Powiedziała sobie, że wróci tutaj. Ale to jej nie satysfakcjonowało, kiedy pomyślała sobie, że ktoś obcy zamieszka w jej rodzinnym domu. Że zatrze wszystkie wspomnienia, które wiążą się z tym miejscem. Przemaluje jej pokój, wyrzuci drzwi, na których zostały ślady kresek narysowanych ołówkiem oznaczających ile urosła w danym miesiącu. Nie będzie mogła na niego patrzeć, jeżeli nowi lokatorzy przekształcą wspaniałą werandę na ogromne okno panoramiczne z  widokiem na Aspen Mountain. Krew znowu zaczęła się w niej gotować i tak jak codziennie dostała ataku szału. Rzuciła się na łóżko i okładała pięściami swoją fioletową poduszkę, szlochając i histeryzując. Chwilę później rozległo się pukanie do drzwi i bezskuteczne naciskanie klamki przez jej mamę.

- Alice! Otwórz, co się dzieje?! - krzyknęła głośno Pani Sorensen

- Idź sobie! - odkrzyknęła przez łzy  równie głośno dziewczyna

- Nigdzie sobie nie pójdę, przecież wiesz. - dobiegł już cichszy głos zza drzwi - Dlaczego nie chcesz otworzyć?

- Bo nie! Bo się rozwiedliście! Bo mam dość tego całego gówna, w które mnie wpakowaliście! Bo za bardzo boli mnie serce, żeby się stąd wyprowadzić! ROZUMIESZ?! Nie otworzę ci tych pieprzonych drzwi! Idź stąd wreszcie!

Allie usłyszała jęk rezygnacji w głosie matki i oddalające się powoli kroki. Nie chciała na nią krzyczeć, ale nadal nie mogła wybaczyć rodzicom, że się rozwiedli. Minęło już półtora miesiąca od kiedy ostatni raz widziała swojego bogatego ojczulka oddalającego się ze swoją nową żoną , wychodzącego z sądu. To nie było winą jej mamy. To ojciec znalazł sobie nową, lepszą rodzinę, a o Alice, swojej pierwszej córce zapomniał. Nie wystarczała mu.

 Aly była dość niską jak na swój wiek czternastolaką o nijakiej figurze. Nie miała szerokich bioder, wcięć w talii ani biustu. Była wręcz chudziutka. Nogi miała jak zapałki, a ręce smukłe. Jeżeli chodzi o urodę, była jedną z dziewcząt średniej urody. Miała kasztanowe, proste włosy opadające zazwyczaj na ramiona i brązowe oczy. Kości policzkowe były lekko odstające, nos zadarty, a usta małe. Aczkolwiek nie była brzydka. Ale ojciec i tak wolał szesnastoletnią córkę pani Nasty. W przeciwieństwie do Allie, Kayla była wysoką, niebieskooką damulką z aureolą blond włosów. Miała same 6 w szkole. Była otwarta, przyjacielska i żartobliwa. Lice poznała ją podczas jednej z rozpraw sądowych. W przeciwieństwie do niej, czternastolatka stawała się przy niej brzydkim kaczątkiem. Była nieśmiała, miała czarny humor i raczej wolała czytać książki niż spędzać czas na spotkaniach z rówieśnikami. Jako uczennica zazwyczaj przynosiła 4, chociaż bardzo się starała. Lubili ją nauczyciele w miejscowej szkole.
 Na prawdę bolało ją to, że ojciec je zostawił. Została sama ze swoją mamą, której Allie nie potrafiła wspierać i na dodatek ją odpychała. Lecz nie mogła znieść cierpienia jakiego zadał jej Pan Bogaty Tata. Kiedy najgorsza histeria minęła nastolatka zastanawiała się, co by było, gdyby teraz nagle ciężko zachorowała. Mocno przytuliła poduszkę i zaczęła się kołysać. Czy jej ojczulek przypomniałby sobie o jej istnieniu, sfinansował by leczenie? Pani Sorensen nie byłoby stać na takie rzeczy. Musiała sprzedać dom w Aspen i przeprowadzić się do Jacksonville, aby rozpocząć lepiej płatną pracę w o wiele mniejszym mieszkaniu, które było tańsze w utrzymaniu od ich dotychczasowej posiadłości, którą łaskawie zostawił im Pan Baxter.

                                                                       ***
Alice wraz z mamą siedziała na oddziale Onkologii w Ackerman Cancer Center w Jacksonville. Miesiąc po jej wyprowadzce z Aspen zaczęła notorycznie  tracić czucie w prawej ręce. Kiedy stłukła 5 szklankę w ciągu dnia, matka postanowiła zabrać ją na badania. I wtedy usłyszały najgorsze. W głowie czternastolatki wykryto guza mózgu, który ciągle się powiększał. A problem z kończyną okazał się tylko skutkiem ubocznym, gdyż nowotwór zaatakował nerwy za nią odpowiedzialne.  Wyczekiwanie na kolejną wizytę u doktora Chesney'a ciągnęło się w nieskończoność. Kiedy wreszcie dostały się do gabinetu,  lekarz opowiedział jak się prezentuje jej sytuacja. A otóż, Alice miała  10% szans na wyzdrowienie. Całkowicie dobiło to ją i jej matkę.  Nie należało się jednak poddawać jak to ujął. Zlecił jej niesłychanie drogie leczenie przez radiologię, które miała rozpocząć od zaraz.
 Przez drzwi weszła zgrabna pielęgniarka w białym kitlu niosąca na tacce nożyczki, które miały posłużyć jej do obcięcia jak najkrócej włosów Allie.

Dziewczyna patrzyła w lustrze jak coraz więcej kasztanowych kosmyków opada na podłogę. Kiedy kobieta w końcu nie miała już co obcinać, Alice zrezygnowanym wzrokiem spojrzała na swoje odbicie, które spowodowało, że poczuła się prawdziwie chora. Chwilę później pani, która pozbawiła ją włosów zabrała ją na leczenie.

Kiedy wreszcie wyszła z gabinetu, pani Sorensen siedziała zgarbiona na krześle w poczekalni, ale kiedy tylko zauważyła córkę wyprostowała się jak struna i uśmiechnęła blado z  widocznym, ogromnym wysiłkiem. Ale kiedy Allie podeszła bliżej zauważyła jakie ma czerwone oczy i zarumienione od płaczu policzki. Było jej tak strasznie żal mamy, ponieważ nie miała nikogo oprócz niewdzięcznej i wiecznie naburmuszonej córki. Objęła ją mocno i pogładziła po plecach, chcąc ją pocieszyć wyszeptała jej do ucha, że ją kocha. Po tej chwilowej scenie pani Sorensen odsunęła się i ze zdenerwowania zaczęła skubać róg swojej bluzki.

- Co się stało? Mamo? - zapytała

- Ali, twój Ojciec wysłał po Ciebie swojego szofera. Powiedział, że chce się z Tobą spotkać. - odpowiedziała drżącym głosem

- Słucham? Po trzech miesiącach sobie przypomniał, że żyję? Że ma córkę, tak? I to na dodatek dlatego, że jestem chora, prawda? - zapytała z rozgoryczeniem

- Wydaje mi się, że powinnaś pojechać i zobaczyć co chce.... - zasugerowała matka

- Ja... dobrze, mogę się z nim spotkać. - odpowiedziała zrezygnowana dziewczyna

Wyszła przed ośrodek zdrowia, gdzie czekał mężczyzna w czarnym garniturze, stojący przed srebrzystym audi S8.

Wyciągnęła do niego rękę i przedstawiła się ze sztucznym uśmiechem.

- Alice Baxter.

- Witam panno Baxter, nazywam się Marco Clouse. Panny ojciec kazał mi Panią przywieźć, do jego firmy w St. Augustine.

- W porządku. Możemy jechać?

- Oczywiście.

Allie nie reagując na chęć szofera do otworzenia jej drzwi sama to zrobiła i wgramoliła się na tylne siedzenie ekskluzywnego samochodu z przyciemnianymi szybami. Wyjęła swojego ipoda z kieszeni i odcieła się od  ''służącego'' tatusia. Muzykę włączyła najgłośniej jak się dało i wyjrzała przez okno. Jej mama nadal stała przed ośrodkiem medycznym i wpatrywała się w samochód, chociaż z pewnością nie widziała jej w nim.
Dwie godziny później wysiadła z Audi przed niemiłosiernie wysokim wieżowcem z napisem ''Baxter's Concern''.  Marco zaprowadził ją do środka i przywołał windę. Nie odzywali się. Alice czuła się jeszcze bardziej spięta, ale rosła w niej także wściekłość.

Kiedy sekretarka wprowadziła ją do gabinetu taty zaparło jej dech, że ktoś może mieć tak wielkie i pełne przepychu miejsce pracy. Było ono większe od jej dwupokojowego mieszkania, w którym mieszkała z mamą w Jacksonville. Główna ściana była całkowicie przeszklona. Na przeciwko ogromnych okien wisiały dzieła abstrakcyjne. Pewnie kosztowały majątek. Podłoga była wyłożona brązowymi panelami. Gdzieniegdzie stały fikusy. Pod obrazami na białym, puszystym dywanie stała sofa, dwa fotele ze skóry, a na przeciwko nich szklany stolik.  Pan Baxter rozmawiał przez telefon, był  odwrócony do niej tyłem na czarnym, skórzanym fotelu obrotowym. Pławił się w luksusach nawet w pracy, kiedy Lice była bliska śmierci.

- Ekhem - chrząknęła wysoka, blond sekretarka, w szarej ołówkowej spódnicy i koku - Louis, przyprowadziłam Twoją córkę -  powiedziała i w tym momencie ojciec się odwrócił i zanim odłożył telefon szepnął dość głośno do słuchawki :

- Lucile,już  przyszła. Muszę kończyć, widzimy się niedługo, buziaczki, kocham Cię. - a potem zmienił ton i sztucznie pisnął -  Alice! Skarbie! Jak się masz?


- Nijak się mam. - odpowiedziała szorstko.

Mężczyzna szybkim i zgrabnym krokiem podszedł do swojej ''byłej'' córki i przytulił. Zawsze był wysoki i umięśniony. Nic się nie zmieniło od ostatniej chwili, kiedy go widziała. Kasztanowe włosy były rozwiane jak zawsze, a mięśnie napinały się pod jego koszulą. Kiedy zesztywniała w jego objęciach i nie odwzajemniła  uścisku, odsunął Ali na odległość ręki i delikatnie skrzywił się kiedy dobrze jej się przyjrzał. Teraz była jeszcze bardziej brzydka. W zwykłym, białym swetrze i dżinsach, a na dodatek bez włosów. W jego oczach córka zauważyła coś na kształt odrazy. Znała go na tyle dobrze, żeby domyślić się, że zaprosił ją tu, aby nie napisano w mediach, że nie dba o swoją rodzoną córkę, która umiera na raka. Jak zwykle myślał tylko o swej dobrej reputacji.

Wskazał jej skórzaną, brązową sofę, która musiała kosztować dobre kilka tysięcy dolców. Cóż, stać go na to. Alice usiadła na jej skraju i spojrzała pytająco na ojca siedzącego na drugim końcu. Zapadła niezręczna cisza, ale wcale nie miała zamiaru z nim rozmawiać. Ewentualnie mogła poczekać, aż on sam przejmie ciężar tej rozmowy na swoje barki.

- Jak w szkole Kochanie? - zapytał w końcu i potarł nerwowym gestem dłonie

Kochanie? O proszę, nadal była ''kochaniem''?

- Jak zwykle. - odpowiedziała

- Poznałaś jakieś fajne koleżanki? Może kolegów?

Uniosła swoją ciemną brew i skrzywiła się. Ten odruch odziedziczyła po siedzącym obok mężczyźnie niezdolnym do kochania jej.

- Całe mnóstwo, tatusiu, jak zawsze jestem oblegana przez przyjaciółki. - odwarknęła z sarkastycznym piskiem

- Tak mi przykro Allie. - powiedział nieszczerze

- Gówno prawda! Wcale Ci nie jest przykro! Nie kochasz mnie! Odezwałeś się tylko dlatego, żeby nie wyjść na wyrodnego tyrana! Mogę Cię zapewnić, że nie musisz opłacać mojego leczenia! I tak nie dożyję Bożego Narodzenia! Ale wiesz co boli mnie najbardziej? Że przez to zostawię mamę samą! Ona nie ma nikogo oprócz mnie - niewdzięcznej i naburmuszonej, a na dodatek śmiertelnie chorej córki!

- Ależ Alice! To nie prawda!Co Ty wygadujesz?! Oczywiście, że wyzdrowiejesz Skarbie.  - uniósł się z zaskoczeniem

Przerwało im pukanie do drzwi i po chwili do gabinetu weszła Lucile i Kayla. Jak zwykle wyglądały nienagannie. W markowych ciuchach i butach. Poobwieszane biżuterią zapewne Svarowskiego. Ali wstała.

- A co one tutaj robią? - spojrzała wściekłym wzrokiem na ojca

- Oh Alice! Jak mi przykro, że Cię to spotkało! - zawyła idealna żonka taty

- I to jak! Takie nieszczęście! - zawtórowała jej Kayla i obie pobiegły przytulić czternastolatkę.

Alli cofnęła się o krok i wyrwała z ich nieszczerych objęć. Spojrzała na nie z pogardą.

Lucile udając, że tego nie zauważyła powiedziała:

- Wyzdrowiejesz Maleńka, będzie dobrze. A teraz chciałam Wam ogłosić wspaniałą nowinę. Jestem w ciąży! Dziewczynki będziecie miały rodzeństwo!

Pan Baxter wstał, a wtedy te dwie wredne harpie się na niego rzuciły.

- Dlaczego zawsze musicie być w centrum uwagi! I nawet nie ośmiel się więcej razy powtórzyć, że to będzie moje pieprzone rodzeństwo! Nie rozumiem, dlaczego mnie tu zaprosiliście! Wcale nie miałam ochoty tu przyjeżdżać! Dajcie mi wreszcie spokój i odejdźcie raz na zawsze z mojego życia, którego nie zostało mi już dużo!- zwróciła się do nich -  Może teraz, kiedy wreszcie się doczekałeś drugiego pierworodnego dziecka z tą lalunią, tato ,będziesz szczęśliwszy niż kiedy urodziłam się ja! Będzie piękniejsze, zgrabniejsze i mądrzejsze! I wreszcie Cię zadowoli! - krzyknęła rozwścieczona Alice i skierowała się w stronę wyjścia

- Jaka niewdzięcznica! - jęknęła pani Baxter nr 2

Ali kierowana nagłym przypływem odwagi zawróciła do przestającej się tulić nowej rodziny ojca. Podniosła chudą i drżącą dłoń i wymierzyła siarczysty policzej Lucile, która ze zdziwienia aż otworzyła usta.

- Jeżeli jeszcze raz mnie tak nazwiesz, to pożałujesz! A ty tato daj sobie spokój z jakimkolwiek utrzymywaniem kontaktów! Obiecuję, że nie będę się starała przeżyć jak najdłużej i zejdę z tego świata przez Gwiazdką, abyś się nie musiał kłopotać z prezentami i życzeniami! - wrzasnęła na całe gardło i wybiegła z gabinetu ze łzami w oczach -  Clouse! Zawieź mnie do domu! Już! - zakomenderowała i weszła do windy. Jej drzwi zdążyły się zatrzasnąć przed twarzą ojczulka.

- Wszystko w porządku panno Baxter? - zapytał wyraźnie zaniepokojony Marco

- Nic nie jest w porządku. Zawieź mnie tylko do domu i najlepiej zapomnij, że mnie poznałeś.

Chyba nie spodziewał się takiej reakcji i nie wiedział co powiedzieć, więc siedział cicho.
Alice znowu nie pozwoliła sobie otworzyć drzwi. Zamaszyście pociągnęła za klamkę i zatrzasnęła je za sobą. Kiedy odjeżdżali zauważyła Pana Baxtera wybiegającego z biurowca i spoglądającego w stronę Audi S8...
--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
24 grudnia Louise Baxter stał obok białej, niedużej trumny. Trzymał jej bladą i zimną, drobną dłoń. Wydawała się taka mała i bezbronna. Duże, brązowe, niegdyś świecące jak lampki choinkowe oczy były zamknięte. Włosy, zazwyczaj długie i opadające na ramiona nie sięgały nawet ucha. Była ubrana w zwykłą, czarną sukienkę. Na stopach miała czarne balerinki. Wyglądała jakby zasnęła i za chwilę miała się obudzić i znowu na niego nakrzyczeć. Jak ostatnim razem w jego biurze. To był ostatni moment, kiedy ją widział. Żywą. Była wtedy pełna wigoru, jak zazwyczaj.  Jej sine usta obejmował uśmiech. Ciekawe o czym myślała, zanim... zanim... zanim odeszła. Nienawidziła go, ale się jej wcale nie dziwił. Należało mu się. Czy to przez niego teraz jej nie ma? Czy się do tego przyczynił? Oczywiście, że to wszystko jego wina. I nigdy sobie tego nie wybaczy. Kochał ją. Teraz dopiero uświadomił sobie jak bardzo. Kochał ją nawet bardziej  niż Kaylę i Maxona. To ona była jego pierwszą radością. Nagle przed oczyma stanęły mu momenty z ich wspólnego życia:  jak za pierwszym razem usłyszał jej krzyk i ujrzał wykrzywioną w grymasie czerwoną buźkę, kiedy uczył ją jeździć na rowerze po żwirowej dróżce w Aspen, kiedy wyrwali pierwszego zęba, gdy przyszła zapłakana po zerwaniu z chłopakiem i w końcu, kiedy nawrzeszczała na niego w jego gabinecie. Czekało na nią całe życie. A miała tylko czternaście lat.  Samotna łza spłynęła po jego policzku.

Po drugiej stronie trumny stała Hailee. Była nieumalowana, nieuczesana, w za dużych ubraniach. Miała ciemne plamy pod oczami i ciągle szlochała. Alice była do niej bardzo podobna. Taki sam nos, policzki, kształt oczu i gęste włosy. Obie były prześlicznymi kobietami. Hail trzymała drugą dłoń Allie. Strasznie się trzęsła. Jej łzy skapywały na policzki córki. Całowała dłoń bladej nastolatki. Kobiecie nie przeszkadzało, że czasem Alice Baxter miała swoje humory, bywała wredna i często chodziła naburmuszona. Wiedziała, że mała ją kochała. Bez najukochańszej dziewczynki w swoim życiu Hailee Sorensen stała się wrakiem człowieka. Nie miała już nikogo.
                                                                          ***
Z okropnego koszmaru Alice obudziła się z krzykiem. Rozszalałym wzrokiem rozejrzała się po otoczeniu. Odetchnęła z ulgą. Nadal była w swoim pokoju, w Aspen. Dotknęła dłonią włosów. Były na swoim miejscu, tak jak reszta. Była cała spocona i trzęsła się. Natychmiast przypomniała sobie jak potraktowała niedawno swoją Mamę. Szybko otworzyła drzwi i zbiegła na dół po szerokich schodach. Ze szlochem rzuciła się w objęcia Pani Sorensen. Zdziwiona kobieta szybko ją objęła i ucałowała w czubek głowy.

- Przepraszam, że Cię tak potraktowałam Mamo! Ja na prawdę nie chciałam! Tylko proszę nie wyprowadzajmy się! Poradzimy sobie, błagam!

I po tych słowach kobiecie stopniało serce, objęła ją jeszcze mocniej. W tym momencie z ulgą stwierdziła, że jej dawna Allie wróciła. I już wiedziała, że  to miejsce na prawdę wiele znaczy dla córki i jaki będzie jej następny ruch. Nie zamierzała odebrać Alice wspomnień związanych z Aspen.

środa, 7 października 2015

Ogłoszenie

Witam moich wszystkich czytelników!

Jestem na prawdę ucieszona pięknymi 36 wejściami na wczorajsze opowiadanie! Czyli jednak ktoś mnie czyta! Chciałabym, żebyście dawali mi znać, czy Wam się podoba co piszę, bo nic tak nie zachęca do pracy jak komentarze czytelników!
Przechodząc do puenty korzystając z tego, że jestem chora i siedzę w domu staram się spożytkować jakoś moją wenę, która ostatnio mnie nawiedziła i chciałam powiedzieć, że jutro pojawi się kolejne opowiadanie. Tym razem dłuższe niż wpis z ''Pamiętnika Mary''.

Liczę na Was Kochani!

A teraz zapraszam na małe uchylenie drzwi!



Do jutra, kocham Was,

xo
Lexi.

wtorek, 6 października 2015

6. Z pamiętnika Mary #2

Hej hej!
Jak wczoraj napisałam wstawiam opowiadanie😘
Mam nadzieję, że się spodoba!💙💙 Liczę na jakieś komentarze.
 xox,
Lexi.



                                                                               Mazury, 25 lipca 2015 rok

Tego dnia otarłam się o śmierć, ale nie to sprawiło, że stał on się najgorszym w moim życiu.

Obudziła mnie Meghan obejmując mnie niezdarnie swoją małą rączką. Odwróciłam buzię w jej stronę i spojrzałam w jej piękne błękitne, zaspane oczka. Było dość wcześnie, ale nie udało mi się jej nakłonić do ponownego zaśnięcia. Była jedną z najżywszych pięciolatek, jakie kiedykolwiek znałam. Zawsze rozpierała ją energia, a ja biegałam za nią krok w krok. Tak jak codziennie od początku naszego pobytu na jachcie, wyskoczyła z naszej kajuty i pobiegła do głównej części łodzi, gdzie spali rodzice. Potem obudziła chłopców, którzy spali w kajucie obok.

Po śniadaniu wypłynęliśmy na jezioro Mamry. Zdziwił mnie dość porywisty wiatr, który pojawił się pierwszy raz od czterech dni naszego pobytu na Mazurach. Najpierw pomogłam mamie i tacie stawić główny żagiel. Na dłoniach miałam już pełno odcisków, przetarć i zadrapań, ale wcale mnie to nie zniechęciło. Uwielbiałam spędzać wakacje na jachcie w tak pięknym miejscu, jakim są Mazury. Kiedy udało mi się wreszcie naciągnąć linkę do końca zabrałam z siedzenia bluzę i usiadłam na dziobie jachtu. Mimo, że było gorąco wcale tego nie czułam przez szybkość z jaką łódź przecinała zielonkawą taflę wody. Wiatr rozwiewał mi włosy tak, że w pewnym momencie musiałam upiąć je w kucyk. Oparłam się plecami o maszt i przymknęłam oczy wystawiając buzię do Słońca. Chwilę później obok mnie usiadła Meggie i położyła głowę na moim ramieniu. Stwierdzając, że jej się nudzi podała mi swoją książkę o Minionkach i wgramoliła na kolana. Nawet nie zauważyłam, kiedy pojawiły się czarne chmury.

W pewnym momencie ciszę rozdarł komunikat taty,byśmy zeszły z dziobu, a potem jacht zaczął zdecydowanie za bardzo bujać się na niebezpiecznie wysokich falach. Mama kazała Dominicowi i Matthew wrócić do kajuty, a nam iść powoli w stronę rufy. Niebo przecięła błyskawica. Kiedy przepuściłam siostrę przede mną, tata krzyknął przeraźliwie i puścił talię żagla, którą wyrwał mu wiatr. Lina przecięła mu prawdopodobnie skórę dłoni. Zanim zdążyłam zareagować bom z pełną siłą uderzył Meghan w głowę. W ułamku sekundy moja siostra wypadła przez prawą burtę łodzi. Spojrzałam rozszalałym wzrokiem na ojca, z którego pokaleczonej ręki ciekła strużka krwi. Po chwili odwróciłam głowę i skoczyłam do wody, żeby ratować Meg. 

Woda zrobiła się strasznie mętna, gdyż cały muł i piasek był unoszony do góry przez sztorm. Z początku poczułam zdezorientowanie, ale po paru sekundach zanurzyłam się całkowicie. Dookoła mnie było pełno krwi, która rozchodziła się wszędzie w okolicy jachtu. Najgorsze było to, że nigdzie nie widziałam mojej małej siostrzyczki. Płuca paliły mnie niewyobrażalnie, lecz nie mogłam pozwolić na to, by ta wspaniała pięciolatka się utopiła. Zanurkowałam jeszcze głębiej i kiedy wreszcie ją dostrzegłam coś mocno uderzyło mnie w głowę. Wpadłam w panikę i poczułam, że z mojego gardła wydobywa się szloch. Ostatnie co zobaczyłam przed osunięciem się w ciemność to kruche, bezwładne ciałko Meghan opadające na dno jeziora...

Wszystko mnie bolało, ciężko mi było zaczerpnąć powietrze, w głowie szumiało. Trzęsłam się z zimna. Powoli otworzyłam jedno oko i od razu je zamknęłam z powodu oślepiającego mnie światła jarzeniówek. Spróbowałam ponownie i za drugim razem udało mi się je odrobinę przyzwyczaić. Po chwili kształt osoby siedzącej przy moim łóżku wyostrzył się i ujrzałam mamę pochylającą się nade mną. Na policzkach pozostały ślady po strużkach wylanych łez. Nagle dopadła i przeraziła mnie okropność ostatnich kilku godzin. Szeptem zapytałam o Meghan. Uśmiechnęła się delikatnie i czule dotknęła mojego policzka.
A potem z jej ust padły słowa:

- Żyje, ale nie jest z nią najlepiej...

Żyje...żyje... Meggie żyje... Po usłyszeniu tego zdania ponownie ogarnęła mnie ciemność.

poniedziałek, 5 października 2015

Hej hej!

Hej wszystkim!
Przepraszam bardzo za długie nie wstawianie opowiadań, ale w szkole mam harówkę. Kolejny wpis pojawi się najprawdopodobniej jutro, gdyż doszła do mnie przed kilku minuty wena.
A teraz małe uchylenie drzwi.



xox,
Lexi.

piątek, 4 września 2015

Przepraszam

Cześć wszystkim!
Na wstępie chciałam bardzo przeprosić wszystkich czytających moje wypociny. Część z Was mogła pomyśleć ''oho zaczęła bloga, a teraz jej się znudziło i porzuciła go''. To nie jest prawda. Jak wiecie zresztą były wakacje - dla mnie na prawdę mega szalone. Byłam w domu maksymalnie tydzień, a większość z moich podróży wiązała się z brakiem internetu. Teraz zaczęła się szkoła. Dla mnie nie będzie to łatwy okres, ale mam nadzieję, że opowiadania będą się pojawiać w miarę regularnie (czego nie mogę niestety obiecać). Motywacją na więcej opowiadań są jak najbardziej komentarze. Nawet te negatywne , w których oczywiście nie jest obraźliwa treść. Możecie napisać mi, że coś Wam się tutaj nie podoba, coś należy zmienić. Wtedy jak najbardziej wezmę to pod uwagę.
Mam nadzieję, że nie zraziła Was moja długa nieobecność i nadal będziecie tu wpadać.
Dziękuję za uwagę!

xoxo,

Lexi.

Jeżeli mam tu jakichś Swiftie, albo niekoniecznie Swiftie, tylko osoby, które mają pewien sentyment do piosenek Taylor Swift serdecznie zapraszam do obejrzenia teledysku ''Wildest Dreams'', który jest pełen intensywnych emocji , a poza tym ma wspaniały klimat tak jak sama piosenka. ♥

https://www.youtube.com/watch?v=IdneKLhsWOQ

niedziela, 5 lipca 2015

5. Lustrzane odbicie #1

Dzień dobryyyyy!
Dzisiaj wstawiam opowiadanie, na które dostałam oświecenia ostatnio :)
Mam nadzieję, że się spodoba.

Chciałam poprosić Was o jakiś komentarz, chociaż jeden. Bardzo, ale to bardzo mi zależy na Waszej opinii, jeżeli ktokolwiek czyta moje wypociny. Zastanawia mnie to, czy nie zamknąć bloga, bo nie wiem , czy jest sens, no wiecie no. Jak na razie nie zamykam, mam nadzieję, że więcej czytelników  będzie do niego zaglądało. A teraz zapraszam do czytania.

Lexi xo 



Jak co rano wychodzę z domu, żeby zdążyć na przystanek szkolny, który jest oddalony o 2 km od mojego domu. Mama bełkocze coś niezrozumiale z ustami pełnymi pasty do zębów. Uśmiecham się, gdyż komicznie wygląda machając mi. Uwielbiam ją, zawsze poprawia mi humor.
Kiedy przechodzę przez drewnianą furtkę, odwracam się i wpatruję w miejsce, z którego zawsze obserwowała mnie kochana suczka Leila, którą dwa dni temu musieliśmy uśpić, gdyż wpadła pod samochód i doznała zbyt wielkich obrażeń. Strasznie się tym przejęłam, ponieważ od kiedy byłam małą dziewczynką towarzyszyła mi w każdej chwili mojego życia. Tęsknię za nią.
Niebo robi się niebezpiecznie czarne i po chwili zaczyna padać deszcz. Ziemista droga nagle zamienia się w błoto i moje znoszone, szare conversy robią się paskudnie brązowe. Że też akurat dzisiaj musiała się zepsuć pogoda. Brnę przez ogromne kałuże najszybciej jak się da, żeby dotrzeć na przystanek o czasie. Kiedy na horyzoncie zauważam czerwony słup z rozkładem autobusowym, szkolniak właśnie podjeżdża. Pakuję się do niego, by więcej nie moknąć chociaż bardziej mokra, raczej nie mogłabym już być.
Jak co dzień ludzie obrzucają mnie obelgami typu : ‘’O wieśniaczka przyszła’’ , ‘’Gdzie zapodziałaś gumiaki? Czyżby zostały w krowim łajnie?’’. To bardzo przykre, lecz przyzwyczaiłam się do tego, że dosłownie każdy w szkole mnie nienawidzi. Dlaczego? Sama zadaję sobie to pytanie od wielu lat. Jestem bardziej typem samotnika, bezludną wyspą, która potrafi dać sobie radę w pojedynkę… bezludną wyspą, której nikt nie chce… Wyciągam z plecaka książkę i delikatnie przesuwam palcem po pięknej okładce. Otwieram na stronie, na której ostatnio skończyłam i pogrążam się w lekturze. Droga dobiega końca, a ja w tym momencie kończę czytać ostatnie zdanie powieści. Niedługo wychodzi kolejna część. Zamykam książkę i uśmiechnięta wstaję z siedzenia.
      Kiedy stawiam stopę na ostatnim schodku autobusu ktoś popycha mnie tak, że upadam na brzuch. Moja książka upada gdzieś niedaleko. Wszyscy zgromadzeni przed szkołą uczniowie śmieją się ze mnie. Kilka osób robi zdjęcia. Zza moich pleców dobiega piskliwy głos : ‘’Oups sorka Tay, niechcący’’ i rozlega się śmiech. To Addison, kapitanka cheerlederek . Pusta i plastikowa lalunia, którą wielbi każdy w tej szkole i która zaprosiła do łóżka całą drużynę futbolową.
   Podnoszę się z ziemi i nigdzie nie widzę mojej książki. Zauważam ją w rękach Patricka, kapitana drużyny rugby. Otwiera ją i zaczyna się śmiać.
- ‘’Błękitna miłość’’ tak? Nie martw się nie jesteś na nią narażona. A to co? Jaki paskudny kundel! A fe! Niemal tak okropny jak ty! – krzyczy
Podbiegam i każę mu oddać moją książkę i zdjęcie Leili. Niestety jestem zbyt niska, żeby mu je wyrwać. W tym momencie Patrick wyciąga zapalniczkę i podpala zdjęcie.
- NIE RÓB TEGO! PROSZĘ, NIE! – wydobywa się z moich ust, ale jest już za późno. Jedyne zdjęcie mojego ukochanego psa spłonęło doszczętnie. Ze łzami w oczach biegnę do budynku szkoły i zamykam się w toalecie. Daję łzom swobodne ujście. Wiele osób pewnie uzna, że jestem dziwaczką, ale mnie to nie interesuje. Mogę być dziwaczką. Dziwaczką, która ponad życie kochała zwierzęta znajdujące się dookoła. Które tak jak Mama, Tata czy Teddy nie mają Ci za złe, że jesteś inna. Które dają Ci ukojenie w tych najgorszych chwilach i o nic nie pytają. A teraz straciłam nawet wspomnienie tego, co tak ukochałam.
Rozlega się dzwonek na lekcje i powoli wychodzę z kabiny wycierając ostatnie łzy. Podchodzę do lustra i spoglądam w nie. Wyglądam strasznie, blond loki zrobiły się jeszcze bardziej naelektryzowane od deszczu, policzki mam zarumienione, a oczy lekko przekrwione od płaczu. Schylam się, aby opłukać twarz zimną wodą,  a kiedy podnoszę wzrok zauważam coś dziwnego w lustrze. Prostuję się przestraszona i wydaję z siebie krzyk niemalże upadając na podłogę i właśnie wtedy postać znika. Karcę się w duchu za taką reakcję, bo z pewnością był to wytwór mojej wyobraźni. Za dużo literatury fantastycznej i tyle. Wychodzę z damskiej łazienki i idę pustym korytarzem do swojej szafki po ubranie na zmianę. Wszyscy poszli na lekcje, więc udaje mi się przemknąć i nie usłyszeć jakiegoś nowego wyzwiska. Szybko zmieniam bluzkę i jeansy oraz przemoczone conversy.  Wyciągam malutkie lusterko i staram się dojść do ładu z moimi poplątanymi blond lokami. W pewnym momencie widzę odbicie chłopaka stojącego za mną i szybko odwracam się upuszczając lusterko, lecz nikogo za mną nie ma. Kiedy spoglądam w nie kolejny raz nie zauważam nic.  Znowu denerwuję się na samą siebie za tak durne zachowanie.
 ‘’Musisz mieć zwidy dziewczyno! Opanuj się i idź wreszcie na lekcje’’ – mówię po cichutku sama do siebie i biegnę do klasy nie przestając mieć wrażenia, że jestem obserwowana.
Dzień mija mi strasznie szybko i mam wrażenie jakbym spędziła w szkole maksymalnie piętnaście minut, chociaż jest już po 16. Wkładam słuchawki do uszu i wsiadam do autobusu ignorując obelgi, które kieruje we mnie ‘’szkolna elita’’.  Kiedy wracam do domu mama krzyczy mi słowa powitania jeżdżąc na swojej siwej klaczy Nely. Odpowiadam jej ‘’cześć’’ i wbiegam do domu. Przeskakując co dwa stopnie dostaję się do swojego pokoju na drugim piętrze. Plecak rzucam w kąt i kładę się na łóżku, szybko jednak z niego wstaję widząc odbicie chłopaka stojącego za mną w lustrze. Tego samego co w szkolnej łazience i moim przenośnym lusterku. Podchodzę i nie znika. Zamykam oczy, liczę do dziesięciu i znów je otwieram. Nadal go widzę. Szczypię się po ręce i postać ciągle odbija się w srebrnej tafli. Jest niewyobrażalnie przystojny. Ciemne blond włosy są delikatnie zmierzwione, niebieskie oczy przenikliwe. Piękne usta rozciągają się w rozbrajającym uśmiechu. Linia żuchwy ma idealny kształt. Nie zbyt okrągły, ani zbyt kwadratowy. Pod koszulą widać mięśnie, które są delikatnie napięte. Przykładam swoją dłoń do lustra, a on uśmiecha się jeszcze szerzej.
- Kim jesteś? – to pytanie nie dawało mi spokoju już od wizyty w szkolnej łazience.
- Mam na imię Caleb, a moim zadaniem jest Cię chronić. Tak się cieszę, że w końcu Cię odnalazłem Taylor.


CDN.

środa, 1 lipca 2015

4. Wpis z pamiętnika żołnierza



Witam wszystkich, opowiadanie trochę się opóźniło, ale niestety nie miałam czasu, żeby je wstawić w sobotę. Przepraszam za to. Dzisiaj chcę się z Wami podzielić rozdziałem z książki, którą napisałam specjalnie na konkurs. Mam nadzieję, że Wam się spodoba. Jeżeli będziecie ciekawi dalszych losów bohatera, to będą się pojawiać co jakiś czas.

Lexi.






Mimo, iż minął już rok od likwidacji warszawskiego getta obrazy z 1943 roku nie przestawały nawiedzać mnie w snach.



                                                                                                                  16 maja 1943 rok

Był wczesny ranek i usłyszałem potwornie głośny wybuch. Poderwałem się z łóżka z ogromnym przerażeniem. Moje zmysły zaczęły się wyostrzać. Żona zerwała się i zaczęła krzyczeć. Starałem się ją uspokoić mimo, że sam strasznie się bałem. Odruchowo zacząłem liczyć. Jeden...dwa…trzy…cztery…pięć…sześć…siedem…osiem…dziewięć…dziesięć…jedena… urwałem i uświadomiłem sobie, że kolejny wybuch już nie nastąpi. To nie jest bombardowanie. Ale w takim razie co? W mojej głowie zaczęły tworzyć się różne scenariusze. Tego dnia miało zakończyć się powstanie w Warszawskim Getcie. O nie… nie… nie. Szybko narzuciłem na siebie ubranie i wybiegłem z domu.
     Już wychodząc, widziałem czarny dym unoszący się nad Żydowską Synagogą. Pobiegłem w tamtą stronę, a widok był przerażający. Setki martwych ludzi leżało za siatką oddzielającą getto od miasta. Płonęły szczątki niegdyś ogromnej i majestatycznej budowli, słychać było płacz małych dzieci, a także przeraźliwe szlochy dorosłych szukających swoich bliskich. Ranna kobieta o kruczoczarnych włosach pochylała się nad ciałem martwego mężczyzny. Na twarzach Żydów widoczna była udręka i ogromny ból spowodowany utratą rodziny oraz nieudanym powstaniem. Dlaczego znów setki ludzi musiało zginąć? Za co? Dlatego, że są innej narodowości? Innego wyznania? Padłem na kolana i zacząłem modlić się za wszystkich tych, którym dzisiaj odebrano życie w tak bestialski sposób. Czarny i twardy żwir wbijał mi się w kolana, kalecząc je i dziurawiąc spodnie. Nie zwracałem uwagi, na ból.
     Obok mnie przechodziło wielu ludzi, lecz większość nie zwracała uwagi na potworny widok za płotem. Część odwracała wzrok, reszta zajęta codziennymi obowiązkami krzątała się po mieście. Byli ślepi na ludzką krzywdę. Mała, może pięcioletnia dziewczynka z włosami złotymi jak aniołek i niebieskimi przenikliwymi oczami, podbiegła do siatki patrząc na mnie ciekawsko. Pewnie nie miała pojęcia co się tam stało. Nagle usłyszałem za swoimi plecami krzyk niemieckiego żołnierza ‘’Zabierz ją stamtąd bo jeszcze się czymś zarazi od tych Żydów’’. Posłuszna kobieta, o blond włosach – pewnie matka dziewczynki i żona krzyczącego oficera - szybko zabrała córkę spod siatki i poszła w swoją stronę. Z zadumy wyrwało mnie uderzenie czymś metalowym w ramię. Po chwili usłyszałem groźbę od niemieckiego milicjanta ‘’Idź stąd ty polski psie, chyba, że wolisz żebym cię tu zastrzelił. Szybciej!’’ Podniosłem się i powlokłem do domu. Oczy przepełnione miałem łzami, nogi jak z ołowiu, ponieważ to, co zobaczyłem wyryło się w mojej pamięci i wcale nie zamierzało odejść.

sobota, 20 czerwca 2015

3. Z pamiętnika Mary

Witam wszystkich, postanowiłam, że zrobię taką serię pt. ,,Z pamiętnika Mary''. Może nie będzie się pojawiała regularnie jako opowiadania, ale w różnym czasie.
Chciałabym Was serdecznie poprosić o komentarze co sądzicie o wpisach i całej reszcie, byłabym bardzo wdzięczna. Możecie mówić mi wprost co sądzicie, co poprawić itp.

Zapraszam do czytania i komentowania,

Lexi.

                                                                                                         Wtorek, 21.11.2014r

Ostatnimi dniami sporo się zmieniło. Widzę to. Coś się popsuło. Nasza znajomość nie jest taka jak kiedyś. Ktoś wszedł z buciorami w naszą relację, która czasem nawet podchodziła pod prawdziwy związek i namieszał. Nie da się tego już zmienić, nie da się zapomnieć. Nie chciałam tego. Nie chciałam słyszeć tej jednej rzeczy, która wszystko zmieniła. Nie chciałam być tylko zakładem i 'tą zdobytą' tylko dla wygranej z przyjacielem. Nie chciałam, abyś kochał mnie tylko przez chwilę.
Teraz wszystko przeminęło i uleciało. Nie ma już nic.
Wolałam tego nie słyszeć, bo to tak straszliwie boli. Wolałam usłyszeć to z Twoich ust, lecz tak się nie stało. W moim życiu nie ma teraz tej beztroski, którą czułam będąc przy Tobie. Nikt mnie nie tuli, kiedy tego potrzebuję. Nikt nie rozśmiesza i nie obraca wszystkiego w żart. Nikt nie wspiera...
Jestem jedną z wielu, które wierzyły, iż są jedyne, kochane, na zawsze. Ale ja już wiem.
Codzienne pocałunki nie są takie jak jeszcze kilka dni temu. Nie czujemy już tej mocy, która niegdyś nas łączyła w ten magiczny sposób. Staram się udawać i pokazywać, że  jest w porządku. Ty się czegoś domyślasz, ale łapiesz się każdej deski ratunku, aby z tego wybrnąć i wygrać ten cholerny zakład, który tak wiele dla Ciebie znaczy. Więcej niż serce rozerwane na milion maleńkich kawałków. Serce, które powoli stacza się i umiera w bólu i cierpieniach duszy. Serce, którego nie da się skleić w żaden sposób.
Kiedy próbuję zapomnieć, nagle pojawiasz się pod moimi drzwiami z kolejną próbą, która pomoże temu przetrwać jeszcze parę tygodni. Tygodni, które będą dla mnie upadkiem, z którego nie powstanę. Który na zawsze pozostawi rany, co nie odnajdą ukojenia w innych ramionach.
Przyjacielu, miłości moja mówię żegnaj, chociaż to takie trudne. Przybijam w ten sposób ostatni gwóźdź do swej trumny, w której zostanę uwięziona na wieki. A to wszystko przez dwa słowa wypowiedziane z ust pewnej osoby...

Mary

piątek, 12 czerwca 2015

2. Oczami Tancerki

Czeeeść wszystkim! Przepraszam, że długo nic nie wstawiałam, ale serio na nic nie miałam czasu a poza tym mam ostatnio jakąś blokadę ;/
Mam nadzieję, że opowiadanie się spodoba. Na wstępie ostrzegam, że wydarzenie zaistniałe jest zmyślone, aczkolwiek wszyscy występujący bohaterowie są prawdziwi ;) Proszę o komentarze ♥

- Lexi

-Cześć Chloe – piszczy podekscytowana Paige. Ubrana jest w firmowy, różowy dres, na którego odwrocie srebrnymi cekinami wyszyte jest jej imię oraz nazwa naszego studia tańca. Jej blond włosy opadają delikatnymi loczkami na ramiona. Na nogach ma także różowe buty firmy UGG. Tak, to jest właśnie nasz drużynowy strój, który ustaliła Panna Abby z Gianną. W sumie to lubię róż, to mój ulubiony kolor.

 - Cześć Paige – odpowiadam przyjaciółce, ściskam ją na powitanie i siadam obok w autokarze. 
Moja mama siada jak zwykle obok mamy Paige – Kelly. One także się przyjaźnią. Jak to mówią ‘siedzą razem w jednym bagnie, którym jest Abby Lee Dance Company’. Tak, tak TO Abby Lee Dance Company. Uważane, ze najlepsze studio taneczne w całych okolicznych stanach. Rzeczywiście wygrywamy praktycznie wszystkie możliwe konkursy i mistrzostwa kraju. Nie ma mowy na miejsca poza pierwszą trójką. Więc może jednak jest najlepsze. Za nami siedzi starsza siostra mojej przyjaciółki – Brooke, a obok niej siedzi mała Mackenzie. Maddie, jej niewiele starsza siostra siedzi za nimi z Kendall, a w drugim rzędzie naprzeciwko nich Nia Frazier z mamą. Panna Abby siedzi na samym przodzie, a Gianna obok. Kiedy Panna Lee stwierdza, że jesteśmy wszystkie, choć jest nas tylko 7 ruszamy do stanu Ohio podbić konkurs ‘’STARPOWER’’, czyli mistrzostwa krajowe. Droga nie trwa długo, chociaż strasznie irytuje mnie nasza główna choreografka, właścicielka studia. Jak zwykle kłóci się z kierowcą, na którą autostradę powinien zjechać, aby dojechać szybciej z Pennsylwanii do Ohio. Ludzie! Od tego jest GPS Panno Lee. Ostatnimi czasy strasznie mnie denerwuje, choć wiem, że nie powinno tak być. W końcu mam tylko 12 lat. 

Niestety jestem strasznie przyrównywana do Maddie. ‘’Bądź jak Maddie, tańcz jak ona’’ – często słyszę to od Abby, ‘’Jeżeli znowu dasz się pokonać Maddie, spadniesz na dół piramidy, a tego chyba nie chcesz, prawda Chloe?’’ – natomiast to prześladuje mnie nawet w snach. Nie chcę, aby tak było. Maddie to Maddie, a ja jestem sobą. Po prostu. Nigdy nie będę Maddie… 
  Kiedy docieramy na miejsce musimy się trochę pospieszyć. Siadam przed kuferkiem z lustrem oświetlanym 12 żarówkami dookoła. Mama najpierw mnie czesze. Jasne blond, dość długie włosy związuje we francuski kok i wpina w nie ozdobną spinkę. Następnie czas na makijaż. Może to dziwne, ale tak, makijaż. Jeżeli jest się profesjonalną tancerką trzeba mieć make-up. Zastanawiacie się pewnie ‘’profesjonalną tancerką’’?! Jak?! W wieku 12 lat? Owszem, w wieku 12 lat. Tańczę od kiedy skończyłam 2 lata i względnie nauczyłam się słuchać poleceń ludzi oraz nie płakać za mamą na każdym kroku. Teraz nasuwa się pytanie : ‘’Co w takim razie ona trenuje skoro tańczy już od dziesięciu lat’’. Powiem szczerze trenuję praktycznie wszystkie dziedziny tańca : balet, jazz, contemporary, lyrical jazz, modern jazz, acro a nawet w niezwykłych przypadkach hip-hop, więc potrafię zatańczyć dosłownie wszystko. Umiem nawet stepować. 
  Kiedy makijaż mam gotowy zakładam cieliste rajstopy i mój strój w kolorze lila. Jest to delikatnie rozkloszowana, tiulowa spódniczka a la tutu baletowe, która nie sięga nawet połowy uda – to pewnie was szokuje, ale taka jest prawda. Wszystkie tancerki na tym konkursie tak wyglądają. I na wszystkich innych także. No może oprócz tych, które tańczą hip-hop, lecz to nie ten konkurs. Góra także jest liliowa. Top jest ozdobiony  srebrnymi cekinami. Strasznie mi się podoba. Dla osób, które nigdy nie miały styczności z takim tańcem może to się wydać dziwne, ale nie jest. Ostatnie co na siebie zakładam to jazzówki. Moje stare, cieliste jazzówki. Są strasznie zużyte, ale nie mam serca z nimi rozstawać. W tym momencie zachowuję się jak typowa tancerka, która nigdy w życiu nie rozstaje się ze swoimi wytańczonymi butami i za ciasnymi strojami, które trzyma w szafie przez całe życie. 
   Miałam właśnie zamiar poprosić Panią Abby o chwilę uwagi, żeby mogła ze mną przećwiczyć mój układ solowy, ale jak zwykle zajęta jest oglądaniem tańca Maddie, który zawsze jest sto razy lepszy i bardziej dopracowany pod względem technicznym niż mój. Czasami jest mi przykro, ponieważ także chciałabym, aby Abby zwracała na mnie choć odrobinę uwagi i poświęcała tyle czasu co jej. Żeby się nie rozpłakać wychodzę na korytarz, by ochłonąć. Naprzeciwko ściany, o którą się opieram wisi duże lustro.
  Podchodzę i się w nim przeglądam. Jestem wysoka jak na swój wiek i chuda jak patyk. Długie nogi wyglądają jak dwie wykałaczki, a ręce jak u kościotrupa. To zrobiły ze mną 10 letnie treningi. Brzuch mam płaski, ale widać na nim delikatne zarysy mięśni, żebra odstają. Nie sądzę jednak żebym była brzydka. Jestem po prostu wysoka i smukła. Lubię swoją figurę. Chuda twarz w kształcie litery V jest pokryta warstwą fluidu i pudru. Na odstających kościach policzkowych widnieje róż. Oczy mam pomalowane jasnym, srebrzystym cieniem, a usta są czerwone. Nienawidzę makijażu. Uważam, że jest zupełnie niepotrzebny. ‘ Najpiękniejszym makijażem kobiety jest uśmiech’ – to mój ulubiony cytat. Staram się, więc go urzeczywistnić i podnoszę delikatnie kąciki ust odsłaniając białe zęby. Wygląda zbyt wymuszenie. ‘’BO TAK JEST CHLO’’ – gani mnie moja podświadomość. Biorę się w garść i idę przećwiczyć moje solo. W miarę mi wychodzi zważając na to, że miałam na jego naukę tylko dwa nędzne dni. Nie pokonam Maddie. Abby poświęciła na jej solo cały tydzień. Tak właśnie, oto mój brak wiary w siebie. Staram się go zwalczać, ale z każdym dniem jest coraz trudniej. 
 Kiedy idealnie ląduję po ostatnim skoku szpagatowym i kończę układ woła mnie mama. Dzisiaj na pierwszy ogień idą występy solowe. Dasz radę Chloe, uda ci się pokonać Maddie i zostać ponownie mistrzynią kraju jak 2 lata temu. Za kulisami sceny staram się wyluzować i robię uspokajający oddech. Dopada do mnie Abby:

 - Mam nadzieję, że przećwiczyłaś ten układ Chloe? Candy Apples wystawili przeciwko tobie swojego tancerza, a wiesz, że chłopcy są rzadcy jeżeli chodzi o taniec i zazwyczaj bardzo dobrzy. Ponadto są tutaj krytycy z najlepszej szkoły baletowej i szukają idealnych tancerek na letni kurs. Nie zawiedź mnie Chloe. Bądź jak Maddie.

 I znowu to samo. ‘’Bądź jak Maddie, Chloe bądź jak Maddie, bo jesteś łamagą i sobie nie poradzisz’’. Tak to odczuwam.

 - Tak Panno Abby. – dukam skruszona spuszczając głowę i wpatrując w moje jazzówki. 

Teraz się zestresowałam. Chłopcy rzeczywiście są dobrzy. Nogi mi się trzęsą. Nie. Nie . Nie. Spokojnie, uspokój się. Dasz radę Chloe, jesteś wspaniałą tancerką. Strząsam ręce, nogi. Biorę uspokajający oddech i wtedy rozlega się głos sędziego, który zapowiada mój występ. 

Zdecydowanym krokiem wchodzę na scenę i siadam na jej środku. Wraz z pierwszym taktem muzyki zaczynam się płynnie i delikatnie poruszać w jej rytm. W mojej piosence chodzi o naturalną piękność. Ja pod warstwą makijażu wcale się taka nie czuję. Po co ja to robię? Taniec jest moją największą pasją, ale nie mogę się czuć źle we własnej skórze. Zamieram w pół kroku do chaines. Wszyscy patrzą na mnie osłupiali, Panna Abby jest zdenerwowana. Mama patrzy na mnie ze smutkiem. Myślą że zapomniałam układu. Nie, to nie prawda. Stawiam stopę na ziemi i odwracam się przodem do jury. Prawą ręką sięgam do włosów i ściągam z nich spinkę pozwalając moim włosom opaść kaskadą na ramiona. Diamentowa spinka zlatuje na parkiet. Wszyscy zastanawiają się co ja do cholery robię, ale nie obchodzi mnie to, co myślą. Nie interesuje mnie, czy Abby mnie skrzyczy, umieści na dole piramidy lub odbierze kolejne solo. Mam to gdzieś. Ręką przecieram usta zmywając z nich szminkę. To samo robię z policzkami. Cienie do powiek zostawiam, bo nie chcę wyglądać jak zombie, kiedy rozmażą mi się po całej twarzy. Następnie pociągam za tiul spódniczki odrywając od niej udekorowany materiał i pozostawiając tylko zwykłą, delikatną halkę bez wzoru w kolorze lila. Od króciutkiego topu odrywam siateczkę z cekinami, pozostawiając najzwyklejszy na świecie top do tańca, wyglądający jak moje stroje na treningi. Teraz czuję się jak ‘’naturalna piękność’’. Jestem sobą. Nazywam się Chloe Lukasiak i zamierzam dokończyć całe przedstawienie. Posyłam jury pewne siebie spojrzenie. Zaczynam delikatnie się poruszać, a moje stopy same zaczynają taniec. Diametralnie zmieniając układ wykonuję podwójnego axla, który nigdy w życiu mi nie wychodził. Teraz jest idealny. Wiruję i wiruję wokół własnej osi. Na widowni słyszę okrzyki ‘Dalej Chloe, tańcz dalej’. Tak robię, wczuwam się w rytm muzyki i tańczę jak najpiękniej potrafię. Piruet a’la seconde , skok szpagatowy i salto machowe. Potem jeszcze skorpion, waga i piruet w passe. Następnie skok w klapie i idealne lądowanie z zaczęciem piruetu z nogą uniesioną do jaskółki. Kończę zatrzymując się na środku sceny, stojąc i wpatrując się w tłum oddychając głośno i nierówno. 

Czekam aż ktoś coś powie, coś zrobi. Nagle cała widownia wstaje. Zaczynają skandować moje imię, klaskać i gwizdać. Jury ma kamienne wyrazy twarzy. Abby cała jest purpurowa i siedzi na swoim miejscu. Patrzy na mnie gniewnie i już wiem, że nieźle wpadłam. W tym momencie jednak nie interesuje mnie to. Byłam sobą, czułam się piękna i zatańczyłam jak nakazało mi serce. Podnoszę z gracją swoje rzeczy i zgrabnie schodzę ze sceny wykonując jeszcze jedno salto machowe w przód. Za kulisami dopadają mnie Paige i Brooke. Powiedziały, że wypadłam wspaniale, mimo to, że odegrałam niezłe przedstawienie. A ja nareszcie czuję się z siebie dumna. Ściskam je mocno a na mojej twarzy wykwita szczery uśmiech, którego tak dawno nie byłam w stanie z siebie wykrzesać…

poniedziałek, 18 maja 2015

1. Poniedziałek pierwszy kwietnia...

Dzisiejsze opowiadanie dedykuję mojej najukochańszej przyjaciółce - Martynie. Za to, że zawsze mnie wspierasz i jesteś obok, kiedy tego potrzebuję, chociaż dzielą nas setki kilometrów ♥ I za to, że tak mocno przekonywałaś mnie do założenia tego bloga. Dziękuję, że jesteś.

Dopiero zaczynam z opowiadaniami, więc liczę na wyrozumiałość. A teraz zapraszam do czytania ;) 

~Lexi

Dziś jest pierwszy kwietnia. Pogoda jest prześliczna, temperatura wysoka, ale delikatny wiatr sprawia, że jest bardzo przyjemnie. Ptaki wyciągają swoje łepki w stronę świecącego słońca i nucą delikatną i cichą melodię. Siedzę na tarasie delektując się tym wspaniałym dniem. Rozmyślam o tym, że niedługo wróci mój mąż. Pojechał niedawno w delegację i miał wracać za trzy dni, czyli dzisiaj – w poniedziałek, pierwszego kwietnia. W przemiłej bezczynności przerywa mi pukanie do drzwi. Czyżby to on? Nie, wydaje mi się, że nie, miał wrócić dopiero po 19. W szybkim tempie docieram do korytarza, a radość z tego, że może jednak zobaczę mojego męża już teraz przepełnia moje serce. Otwieram drzwi i zauważam w nich moją przyjaciółkę ze strapioną miną.Jej oczy są spuchnięte i czerwone, na policzkach widać ślady strużek łez. Musiała długo płakać. Radość i nadzieja powoli ulatuje.
 

- Cześć Savannah, jak się masz? – pytam
 

- Cz..cześć Mackenzie.. Mogę wejść? – cichutko odpowiada pytaniem.

- Jasne – odpowiadam – coś się stało?
 

- Kenzie – mówi dotykając mojego ramienia – William… on… miał wypadek… jak wracał odcinkiem drogi, który przecinają tory, w jego samochód wjechał pociąg… i…i… - wydusza z siebie szybko
 

Milczę. Informacja bardzo powoli dociera do mojego mózgu. Staję jak wryta, mój wzrok przesłania wiele czarnych plam. W porę udaje mi się złapać futryny drzwi.
 

- Savannah, błagam powiedz mi, że to żart… błagam… przecież dzisiaj jest pierwszy kwietnia! Dzisiaj jest prima aprilis! SAVANNAH! Błagam… - szepczę a z moich oczu ulatują słone i gorące łzy.
 

- Musimy tam pojechać… do szpitala. Tak mi przykro Mackenzie…
 

Przemierzam białe korytarze szpitala. Wszędzie dookoła krzątają się pielęgniarki w białych fartuchach i co rusz obok przechodzi lekarz niosący w rękach kartę pacjenta. Zatrzymuję się pod salą ‘’104’’, gdzie w tym momencie operują mojego męża. Z nieobecnym wzrokiem i napuchniętymi od łez oczami siadam na krześle naprzeciwko pokoju. Moja przyjaciółka kręci się gdzieś obok i ciągle szlocha. Nie liczę czasu, daję łzom swobodne ujście w kącikach moich oczu. Nie wiem czy mija 5 minut, czy godzin. Czekam. Z sali wychodzi lekarz, a obok niego pielęgniarki pchające szpitalne łóżko z zakrytym ciałem mojego męża. Staram się myśleć, że to specjalnie, że może takie są procedury, lecz po chwili przede mną staje chirurg.
 

- Przykro mi Pani Lewis… nie udało nam się go uratować…Odniósł zbyt poważne rany wewnętrzne, a jego mózg został uszkodzony… przykro mi… - mówi i dotyka mojego ramienia w geście współczucia i odchodzi

Jego słowa przygniatają mnie. Upadam na kolana, przed moimi oczami zaczynają przesuwać się obrazy z naszego życia. William w białym garniturze wyciągający do mnie swą silną dłoń przed ołtarzem i zakładający na mój serdeczny palec prawej ręki złotą obrączką z napisem ‘’Zawsze’’, jego biały uśmiech i przenikliwe błękitne oczy. Widzę jak tuli mnie do siebie i szepcze do ucha : ‘’Spokojnie, jestem przy Tobie, nie masz się czego bać’’ i w końcu William sprzed trzech dni machający mi z samochodu przed swoim ostatnim wyjazdem … a ja ciągle klęcząc uświadamiam sobie, że jego już  nie ma. Nigdy więcej nie zasnę i nie obudzę się w jego opiekuńczym uścisku, nie poczuję smaku jego ciepłych i miękkich warg, nie zmierzwię jego blond czupryny, a nasze nienarodzone dziecko nigdy nie pozna swojego ojca i osoby, która była jedynym moim światem. Coraz więcej łez spływa po moich policzkach, a z ust wydobywa się głośny szloch. Dziś jest poniedziałek, pierwszy kwietnia, dzień , w którym straciłam wszystko…





Dzieeeeń doobry c;

Dzień dobry wszystkim, 
Tak jak wielu moich znajomych i ja zakładam swojego bloga. Nie ma on określonej tematyki. Będą się na nim pojawiały opowiadania mojego autorstwa. Jak często? Postaram się jak najczęściej, ale czasami ciężko pogodzić szkołę z pisaniem ;) A więc, to chyba na tyle, mam nadzieję, że Was zaciekawi, ale jeżeli nie to, cóż mogę powiedzieć? 
Zapraszam! 
~Lexi