A teraz zapraszam na kolejną część opowiadania o Alice Baxter.
Poproszę o komentarze :)
Luv,
Lexi.
Tego dnia Alice siedziała na kremowej kanapie w swoim domu
wraz z jedyną przyjaciółką Meredith i swoim chłopakiem Jasonem. Jedli babeczki
waniliowe z czekoladowym nadzieniem, które dostała od nich dzisiaj z okazji 15-stych
urodzin. Atmosfera była bardzo przyjemna. Śmiali się i żartowali, rozmawiali o
wielu błahych sprawach i trochę plotkowali. W pewnej chwili Meredith otworzyła
swoją bardzo pojemną, czarną torebkę, którą dostała pod choinkę w zeszłym roku
i wyjęła z niej dość duży pakunek owinięty kolorowym papierem. Wyciągnęła rękę
i podała go Alice.
- To dla Ciebie – powiedziała – ode mnie i Jasona.
Ally bardzo się ucieszyła i szybko odwinęła prezent.
Znalazła w nim białą, misternie ozdobioną ramkę ze zdjęciem całej trójki,
paczkę pełną kopert do otwarcia kiedy poczuje się źle, flakonik ze swoimi
ulubionymi perfumami ‘’Wonderstruck , Enchanted version’’ z przypiętym
bilecikiem z cytatem z jednej ulubionej piosenki jej i Jasona ‘’Enchanted’’, rysunek spod ołówka Mer,
który przedstawia jej ukochaną kotkę Stellę umieszczony w anty-ramie oraz książkę ‘’Zimowe opowieści’’. Na widok tego wszystkiego łzy zebrały jej się
w kącikach oczu i rzuciła się w objęcia ukochanych osób.
Uroczy moment przerwała Meredith mówiąc:
- Dobra solenizantko! Czas na zdjęcie!
I wyciągnęła swojego starego, czarnego polaroida. Robienie
nim zdjęć w dniu urodzin było już ich tradycją.
- Trzy, czte-ry! Uśmiech! – krzyknęła przyjaciółka
naciskając guzik w aparacie.
W tym momencie Alice zdobyła się na najszerszy uśmiech,
który mogła z siebie wydobyć. A na dodatek był on szczery jak nigdy. Zdjęcie
szybko wyskoczyło z polaroida i zaczęło się wyostrzać. Ally stwierdziła, że to
chyba jej najładniejsze zdjęcie. Kasztanowe włosy delikatnymi falami opadały
jej na ramiona w bardzo naturalny sposób, brązowe oczy świeciły jak lampki
choinkowe , a karminowe usta wygięte w niezmiernie szerokim, pięknym uśmiechu. Meredith
wyjęła z torebki czarny marker, na górze zdjęcia napisała datę 13.05.2015r, a
na dole ‘’Alie finally is fifteen. Proud bff ♥’’ i przekazała je przyjaciółce.
W tym momencie usłyszała pukanie do drzwi. Nadal trzymając
zdjęcie w dłoni poszła otworzyć.
Zastanawiała się kto to może być. Na pewno nie mama, bo miała wrócić
dopiero o 18 i razem chciały się wybrać do ich ulubionej restauracji wraz z
Danem – jej nowym chłopakiem, którego (szczerze?) Alice bardzo polubiła. Dan - wysoki
blondyn z nienagannymi manierami . Zawsze otwierał im drzwi, przepuszczał w
przejściu, ponadto jedną z jego cech było niezwykłe poczucie humoru, ale
najważniejsze było to, że był miły oraz troskliwy i mama była z nim szczęśliwa.
W momencie kiedy Alice otworzyła drzwi prawie dostała oczopląsu. Stała przed
nią Lucile i Kayla z kolorowymi balonami i prosto w twarz dmuchnęły jej
piszczałkami. Wyglądały jak nie z tej ziemi obwieszone biżuterią i w drogich
ciuchach z przyklejonymi sztucznymi uśmiechami. Co jej ojciec w nich widział?
Za nimi stał tata Aly – Louis Baxter.
- Wszystkiego najlepszego Kochana! - krzyknęły i wzięły ją w
objęcia tak szybko, że nawet nie zdążyła zareagować.
Po chwili szybko się wyrwała i zobaczyła, że zgniotły jej
zdjęcie. Alice była tak zdenerwowana, że wybuchła niczym wulkan:
- Co wy tu do cholery robicie? Nikt was tu nie zapraszał!
Momentalnie zrobiło się cicho niczym na pogrzebie. Szybko z
salonu przybiegli Jason i Meredith.
- Co się stało Alice? – spytał Jason.
- Dużo, jak widzisz przyjechały niedokończone sprawy, czyli
mój tatuś z nową rodzinką – warknęła i prześlizgnęła gardzącym wzrokiem po
całej trójce, która stała w progu z wytrzeszczonymi oczami i widocznie bała się
odezwać. – Jason, Meredith zadzwonię do was później, ale teraz moglibyście
wrócić do domu? Przysięgam, że się odezwę. Muszę to załatwić. – powiedziała
zwracając się do chłopaka i przyjaciółki.
- Pewnie Ali. Trzymaj się. – powiedziała Mer i wyszła.
Jason nachylił się i cmoknął ją delikatnie w policzek, a
potem poszedł w ślady Meredith. Kayla stała jak oniemiała i tylko odwróciła
głowę za wychodzącym chłopakiem Alice.
O nie kochana. On jest
mój i zabieraj od niego te swoje wstrętne łapska. – pomyślała
piętnastolatka.
- Słucham więc? Po co tu przyjechaliście? Macie jakieś
specjalne zaproszenie? – zwróciła się do rodziny taty.
- Jak to Alice? Przecież masz urodziny, a my jako twoja
rodzina przyjechaliśmy świętować razem z tobą! – pisnęła sztucznie Lucile
- Tak właśnie! – przytaknęła Kayla
- Jako M O J A rodzina?
- No przecież, że tak Alice… - szepnął Pan Baxter
- Nie jesteście moją rodziną. Wynoście się stąd! Zabierajcie
ze sobą te prezenty i bibeloty i nie pokazujcie mi się więcej na oczy, jasne? –
wybuchła i zatrzasnęła drzwi przed nosem swojej ‘’rodzinki’’.
Szybko wyszła na taras i nie założywszy nawet butów puściła
się biegiem przed siebie. Minęła zarośniętą konwaliami łąkę, jednym susem
przeskoczyła stare ogrodzenie, przebiegła przez
małą szkółkę leśną i w końcu dotarła na niewielką polanę obrośniętą
dookoła różnymi drzewami, która sprawiała wrażenie odizolowanej od całego otaczającego ją świata.
Na środku mieściło się niewielkie jezioro. Woda w nim była całkowicie przejrzysta
i można było dostrzec pływające w nim kolorowe rybki. Alice usiadła na jego
skraju i zamoczyła dłoń. Zawsze przychodziła tutaj kiedy rodzicie się kłócili,
żeby nie słuchać steku wyzwisk i krzyków niosących się po całym domu. Zazwyczaj
przychodził za nią tutaj jej tata. Wtedy jeszcze ją kochał. Kiedy Alie
wypłakała się do końca na jego ramieniu zawsze zaczynał ją łaskotać i
podrzucać. Zawsze lądowała wtedy w jeziorze, a za nią Pan Baxter. Wracali potem
cali mokrzy i ociekający do domu i dostawali burę od mamy, która tak naprawdę
tylko żartowała.
Tyle wspomnień piętnastolatki wiązało się z tym miejscem.
Szczęśliwych wspomnień. Wbrew pozorom jakie sprawiała tęskniła za ojcem. Nawet
bardzo. Poczuła jak samotna łza spływa jej po policzku. Otarła ją ze złością.
Nie może znowu się załamać. Pół roku temu dopiero co wyszła z depresji po
rozwodzie rodziców, kiedy jej mama omal nie
sprzedała ich domu w Aspen.
Spojrzała na swoje falujące w jeziorze odbicie i skrzywiła
się. Wyglądała okropnie. Rozczochrana, zapłakana i spocona bo długim biegu.
- Weź się w garść Alice! Ile ty masz lat, żeby się tak
mazać! – wrzasnęła do siebie.
Najpierw go usłyszała, a dopiero potem zobaczyła jego
odbicie obok swojego, kiedy siadał zanurzając nogi w przeźroczystej wodzie.
- O 19:39 całe piętnaście. – powiedział Pan Baxter
Koszulę miał rozpiętą i pogniecioną, a czarne garniturowe
spodnie podwinięte powyżej kolan. Włosy miał rozczochrane jak to miewał w
zwyczaju. W jego oczach czaił się smutek i… rozczulenie?
- Po co tutaj przyszedłeś? Skąd wiedziałeś, że tutaj będę?
- Kiedy zatrzasnęłaś drzwi przez okno zobaczyłem, że
wybiegasz z domu. Czułem się strasznie źle, więc kazałem Clouse’owi zawieźć Lucile i Kaylę na lotnisko i wysłać
je do St. Augustine pierwszym samolotem, a nogi same mnie przyprowadziły tutaj,
bo zawsze…
- Zawsze tu przychodziłam, kiedy moje życie zaczynało się
psuć.
- A ja zawsze byłem tutaj z Tobą, więc teraz nie mogło być
inaczej.
- Nie było Cię tutaj, gdy tego najbardziej potrzebowałam –wyrzuciła
ojcu.
- I bardzo tego żałuję. Nigdy w życiu nie popełniłem
większego błędu.
- Z pewnością. Dlaczego miałabym Ci uwierzyć? – zapytała
sarkastycznie Alice.
- Alice Mackenzie Baxter, jesteś jedyną osobą na tym
świecie, którą kocham na tyle, że oddałbym za Ciebie cały swój majątek,
zamieszkał pod mostem i głodował do końca swoich dni, żebyś tylko była
szczęśliwa. Jesteś jedyną osobą, za którą bez sekundowego nawet zawahania oddałbym życie. Jesteś moją jedyną córką i prawdziwym
szczęściem. Jesteś idealna i na zawsze pozostaniesz w moim sercu, choćbyś się
mnie wyrzekła i nie kontaktowała do końca swojego życia.
Łzy błysnęły w oczach Ali, ale stwierdziła, że jeszcze nie
czas na płacz.
- A co z Lucile, Kaylą i dzieckiem? Myślałam, że to ich
kochasz najbardziej.
- Mylisz się. Nikogo , powtarzam, nikogo nie kocham tak
mocno jak Ciebie. Czy wybaczysz mi to, że tak się zachowywałem?
- Dlaczego? Odpowiedz mi , dlaczego?
- Alice, było mi potwornie wstyd, za to, że urwałem kontakt
i tak z dnia na dzień się wyprowadziłem. Nie chciałem na Ciebie naciskać, bo
wiedziałem, że mnie za to nienawidzisz. Nie chciałem rozdrapywać ran, ale
dzisiaj, kiedy są Twoje urodziny musiałem się pojawić. Czułem taką wewnętrzną
potrzebę, że czas Ci się wytłumaczyć ze wszystkich błędów i przewinień.
Zasługujesz na to. Nie miałem w zamiarze zabierać Lucy i Kayli ze sobą, ale musiały
przylecieć. Nie można im powiedzieć ‘’nie’’ bo i tak zrobią na przekór.
- Tylko nie próbuj ich tłumaczyć, bo i tak na nic się to
zda. Nadal ich nienawidzę , za to, że odebrały mi ojca.
- Alice, proszę. Czy możemy odnowić kontakt? Tak mi Ciebie
brakuje. Momentami czuję się tak, jakby Słońce nie wschodziło od ponad roku i
dopiero, gdy widzę Ciebie nagle wychodziło zza chmur. Jesteś moim skarbem Alie,
a ja zachowałem się jak idiota i kompletny dupek zaprzepaszczając go.
- Pamiętasz… jak uczyłeś mnie jeździć na rowerze? Ja
pamiętam. Miałam 4 lata, a rower był tak obrzydliwie różowy, że aż wstyd się
było na nim teraz pokazać, ale ja go wtedy uwielbiałam. Trzymałeś za tylną
rączkę i mnie asekurowałeś, dopiero, gdy po pewnej chwili puściłeś, poczułam,
że coś jest nie tak, a kiedy obejrzałam się do tyłu byłeś bardzo daleko.
Wpadłam w przerażenie jak nigdy i spadłam z roweru na żwirową, polną dróżkę
prowadzącą do miasta. Oczywiście nie obyło się bez płaczu, ale szybko wziąłeś
mnie na ręce, w drugą dłoń złapałeś mój obrzydliwy rowerek i zabrałeś mnie do
domu. Mama opatrzyła moje krwawiące kolano, a kiedy prawie umierałam na kanapie
przyniosłeś mi lody czekoladowe i nagle się ożywiłam. – wyszeptała Alice z
drżącym od wstrzymywanego płaczu głosem.
- Albo kiedy miałaś 6 lat i przebierałaś się w swój kostium
księżniczki i kazałaś udawać mi konia? Paradowaliśmy tak po całym domu, aż w
końcu stłukliśmy wazon. Dobrze, że mamy wtedy nie było.
- Taaa, do tej pory nie wie co się z nim stało. –
powiedziała Alice i zaśmiała się cicho.
Nagle nastała całkowita cisza. Słychać było tylko śpiew
ptaków i ciche pluski, kiedy Pan Baxter mącił nogami wodę w stawie.
- Tato? –szepnęła Alie czując ogromną gulę w gardle.
Pan Baxter spojrzał na nią z nadzieją.
- Tato, wybaczę Ci. – po wypowiedzeniu tych słów targnął nią
histeryczny szloch, który w pewnym sensie był bardzo oczyszczający.
Louise Baxter wziął córkę w ramiona i rozpłakał się razem z
nią. Wreszcie udało im się przeskoczyć mur pełen gniewu, żalu i smutku, który
dzielił ich od ponad roku.
Kiedy skończyły się łzy siedzieli tak na brzegu stawu całymi godzinami, aż do momentu kiedy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, córka wtulona w ojca.
Kiedy skończyły się łzy siedzieli tak na brzegu stawu całymi godzinami, aż do momentu kiedy słońce zaczęło chylić się ku horyzontowi, córka wtulona w ojca.
‘’Czasami trzeba
usiąść obok i czyjąś dłoń zamknąć w swojej dłoni, wtedy nawet łzy będą smakować
jak szczęście.’’ ~ W.Buryła